• <

Angelika Cieślowska: DORACO ewoluuje z rynkiem

Angelika Cieślowska, prezes Korporacji Budowlanej DORACO, fot. materiały prasowe

– W DORACO wyznajemy kulturę zmiany. Kadra jest do tego przyzwyczajona, a my też rozumiemy, że „wieloletnie strategie” to obecnie strategie na dwa lata – trzeba je szybko rewidować i dopasowywać się do tego, co się dzieje – mówi w rozmowie z portalem GospodarkaMorska.pl Angelika Cieślowska, prezes Korporacji Budowlanej DORACO, która zaangażowana jest w wiele kluczowych inwestycji budowlanych w branży portowej i energetycznej.

Czy DORACO czuje się firmą strategicznie ważną dla gospodarki? Uczestniczycie w wielu projektach budowlanych, poza tymi stricte komercyjnymi są to także te związane z portami czy z obronnością, co jest ważne z punktu widzenia zarówno bezpieczeństwa, jak i ekonomii.

Przez skórę czuję, że tak jest. Ta istotność prowadzonego przez nas biznesu realizuje się w projektach, które obecnie prowadzimy. A to, że są to projekty ważne, że dotyczą infrastruktury krytycznej, powoduje, że w pewnym sensie DORACO może być zaliczane do tych firm, które są szczególnie istotne dla gospodarki. Projekty te wprost przekładają się na kwestie bezpieczeństwa. Dotyczą zarówno hydrotechniki, jak i krytycznej infrastruktury hydrotechnicznej oraz wojska. Zwłaszcza te wojskowe podlegają rygorowi podwyższonego bezpieczeństwa. To, czy nam się w tych projektach uda, czy nie, przełoży się na to, czy uda się nam poprawić obronność Polski.

Bierzecie pod uwagę, że może się nie udać?

Każdy rozsądny człowiek, każdy menadżer ma z tyłu głowy, że życie pisze różne scenariusze. Ryzykiem trzeba zarządzać. Kilka lat temu dotknął nas COVID, którego nikt się nie spodziewał. Do niedawna nie istniało w Polsce pojęcie wojny hybrydowej i bardzo długo broniliśmy się w naszych umysłach, żeby przyjąć do wiadomości, że ta wojna się toczy. Elementami wojny hybrydowej są niespodziewane pożary, przecięcia kabli, zaniki napięć, fake newsy, wprowadzanie poczucia niepewności czy zagrożenia wśród obywateli. Obecnie to wszystko się dzieje, więc myślę, że szczególną wagę należałoby dzisiaj przywiązywać do realizacji inwestycji krytycznych – infrastruktury krytycznej czy związanych z obronnością. Musimy zwracać uwagę na to, kto to robi i na jakich warunkach. To, że jesteśmy polską firmą z polską historią, z polskim kapitałem i polskimi pracownikami jest absolutnie kluczowe w kontekście bezpieczeństwa realizacji prac przy tego typu projektach.

A tymczasem w przetargach często 80% oceny oferty stanowi cena.

To się dzieje od lat. Patrząc na nasz rynek zamówień publicznych, niezależnie od opcji politycznej, trzeba powiedzieć, że nie jest on chroniony. Regulacje, jakie mamy w Polsce, są raczej zbyt elastyczne w kontekście jego dostępności.

Rozstrzygnięcia, jakie pojawiły się w TSUE, nie wprowadzają zakazu, ale dają wytyczne do tego, jak należałoby traktować firmy spoza Unii Europejskiej. Myślę, że dobrze byłoby, gdyby prezes Urzędu Zamówień Publicznych czy polskie stowarzyszenia branżowe zalobbowały za tym, żeby uszczelnić rynek. Zwłaszcza w obecnej sytuacji politycznej.

Jednym z efektów ubocznych obecnej sytuacji geopolitycznej jest to, że pewne inwestycje, o których mówiło się latami, w końcu ruszyły. Tematy, które były odkładane z roku na rok, bo wydawały się niepotrzebne, teraz nagle nabrały wagi.

Z mojego punktu widzenia to i tak za wolno. Oczywiście lepiej późno niż wcale, ale efektywność tych działań jest jeszcze za mała. Zamówienia publiczne mają wydłużony czas przygotowania, następnie rozstrzygania, protestów, odwołania od odwołania... Zastanawiam się, czy dla zamówień krytycznych, wojskowych nie warto byłoby zrobić specustawy, która skróciłaby pewne procedury. Każda inwestycja jest prowadzona wielowątkowo, przy udziale różnych regulacji prawnych – miejscowy plan zagospodarowania, pozwolenie na budowę, decyzja środowiskowa... To zabiera cenny czas. Myślę, że dla krytycznych inwestycji wojskowych można byłoby przy pomocy specustawy te procesy uprościć.

Trudno się pracuje z wojskiem?

Inaczej. Wojsko jest niestety zero-jedynkowe. Tymczasem nie znam zamówienia, które nie wymagałoby elastyczności – potrzebne są zmiany projektowe w trakcie realizacji, zmiany sposobu wykonania, zmiany harmonogramu, kamieni milowych. W wojsku zdecydowanie trudniej jest to przeprowadzić.

Gdzie zaczyna się wojsko, tam kończy się elastyczność.

W wojsku inwestycje do tej pory nie były priorytetem. W związku z tym kadry, jakie tam są, w zakresie prowadzenia projektów inwestycyjnych wymagają zasilenia, przekształcenia lub doszkolenia. Współpraca koniec końców się udaje, ale mogłaby przebiegać sprawniej.

Nabrzeże Dąbrowieckie w Porcie Szczecin; fot. DORACO


To chyba problem uniwersalny. O kadrach mówi się wszędzie, również w ogólnie pojętej branży budowlanej narzeka się na brak odpowiedniego personelu. Przy takiej ilości zleceń i kontraktów to chyba duży kłopot?

Tak, to jest olbrzymi problem, a do tego wielowątkowy. Po pierwsze, to kwestia jakościowa w zakresie inwestorów, czyli administracji publicznej i wojskowej. Ich kadry niekoniecznie są przygotowane do prowadzenia tego typu kontraktów, biorąc pod uwagę skalę, tempo, wartość, stopień skomplikowania, pracę z projektantami. Do tego dochodzą zamówienia publiczne i ta nieszczęsna najniższa cena... Druga rzecz to kadra wykonawcza – brakuje nam zasobów osobowych. Zawsze mówiliśmy o możliwości szybkiej adaptacji naszych sąsiadów Ukraińców na polskim rynku pracy. Te ścieżki nadal są długie. Adaptacja człowieka, który przybył z Ukrainy, by stał się w Polsce rezydentem, jest mozolna. Sami tego doświadczamy. Procesy i procedury urzędnicze są nadal niewydolne.

Od wielu lat pracuję w Radzie Konsultacyjnej Wydziału Inżynierii Lądowej i Środowiska Politechniki Gdańskiej. To, co dolega branży budowlanej, to brak pracowników wynikający z tego, że z roku na rok ubywa studentów na technicznych i inżynieryjnych kierunkach. Być może te zawody są słabo promowane, za mało atrakcyjnie sprzedawane młodym ludziom – myślę tu o młodzieży ze szkół podstawowych i średnich. W efekcie na wydziałach budownictwa mamy niewielu studentów. A to powoduje, że jak popatrzymy na rynek inwestycji budowlanych, który rośnie rok do roku, versus liczba młodych ludzi wchodzących na ten rynek, to widać nożyce, które są coraz szersze.

Potrzebny jest dobry PR.

Tak, potrzebny jest PR. Potrzeba budownictwu promocji, bo to bardzo fajny kierunek. Inwestycje są i będą, coraz większe, ciekawsze, bardziej skomplikowane. Dziś zawód inżyniera nie polega na bieganiu po budowie w betonie. To jest praca głową. Tymczasem młodego narybku w branży jest zdecydowanie za mało.

Mówimy o braku ludzi, ale jednocześnie ktoś przecież pracuje na projektach obsługiwanych przez DORACO. Nie wiem, w ile z nich byliście zaangażowani w 2024 roku, ale w samej hydrotechnice było przynajmniej kilka dużych inwestycji.

Mogłoby być więcej. Potencjał DORACO przygotowany jest do większego wolumenu projektów. Niestety niektóre z nich procedują się bardzo wolno. Najlepszym przykładem jest Nabrzeże Wiślane w Porcie Gdańsk, wszyscy o tym mówią, bo procedura trwa prawie dwa lata.

Ale są też inne projekty. Bierzecie udział w praktycznie każdym przetargu.

Jesteśmy w większości dużych postępowań. Niektóre rozstrzygnięcia zaskoczyły nas nierynkową niską ceną, co świadczy o tym, że rynek potrzebuje zleceń, a koniunktura nie jest najlepsza.

Czy kilka lat temu ktoś w DORACO się spodziewał, że to właśnie hydrotechnika będzie wiodącą dziedziną?

Tak. Jest to świadome działanie. 20 lat temu podjęliśmy decyzję, że budujemy w DORACO nową specjalizację. Robiliśmy to metodą organiczną poprzez profesjonalizowanie się wewnątrz organizacji. Zdecydowaliśmy o budowaniu tej kompetencji w środku DORACO i myślę, że to dla nas najlepsza metoda – dopasowywanie potencjału do wolno rosnącego rynku. Dziś strategię tę realizujemy dla zleceń wojskowych. Już kilka lat temu z uwagą obserwowaliśmy nastroje geopolityczne, dlatego podjęliśmy działania, żeby te kompetencje uzyskać. Główna różnica dotyczy zmian organizacyjnych, bo od strony inżynierskiej są to nadal budynki kubaturowe.

Żeby pracować z wojskiem potrzebujecie jeszcze mnóstwa dodatkowych certyfikatów i zezwoleń.

Tak, bo chodzi o bezpieczeństwo. Musimy też inaczej myśleć o tym, jak funkcjonujemy w tych projektach.

Chodzi o bezpieczeństwo kraju, ale też wasze – to wy później posiadacie potencjalnie krytyczne informacje.

Owszem. Dlatego przechodzimy właściwą certyfikację, a nasi pracownicy niezależną procedurę weryfikacji. Ponadto podwykonawcy do tych projektów też są dobierani inaczej. Niestety to zabiera marżę, dlatego projekty wojskowe są niskomarżowe.

Ale pewnie dobrze wyglądają w portfolio.

Tak, ale finalnie dbamy o efektywność każdego z projektów, a naszą dewizą jest przedsiębiorczość na każdym poziomie. Ludzie lubią pracować przy projektach, które są dochodowe.

Który z tych projektów, w których uczestniczycie, albo które w ostatnim czasie zostały zakończone, jest lub był dla was największym wyzwaniem?

Każdy z nich jest inny i każdy jest ciekawy. Głębia Dokowa dla Gryfii w Szczecinie to bardzo wymagający projekt, łączący hydrotechnikę z infrastrukturą. Dużym wyzwaniem jest również przebudowa Basenu Kaszubskiego. To wieloletni kontrakt, wielowątkowy, skomplikowany, realizowany w wielu etapach. Nabrzeże Helskie w Gdyni – kolejna duża, trudna inwestycja, w której jako pierwsi zastosowaliśmy nietypowe rozwiązanie hydrotechniczne. Niedawno podpisaliśmy umowę na nowe stanowisko promowe w Świnoujściu.

Natomiast od 2 lat czekamy na rozstrzygnięcie wspomnianego już Nabrzeża Wiślanego w Gdańsku. Opóźnienie w tej procedurze powoduje, że cierpią operatorzy, którzy tam pracują, nie mogąc rozwinąć swojego biznesu. Jesteśmy jednym z elementów całego łańcucha. Nie generujemy przychodu, płacimy mniej podatków, nie zasilamy podatkami naszego państwa. Proces stoi, bo urzędnicy nie podejmują decyzji. Brakuje zrozumienia, jakie to ma konsekwencje dla lokalnej gospodarki i przedsiębiorców. Czasami warto byłoby, aby spojrzenie biznesowe zagościło także w urzędach.

A konsekwencje mogą być jeszcze większe, jeżeli inwestycja dotyczy np. sektora energetyki, w którym również uczestniczycie. Jesteście już zaangażowani w infrastrukturę na potrzeby morskiej energetyki wiatrowej.

Tak, budujemy infrastrukturę, która potrzebna jest offshorowi – bazy serwisowe. Energetyka jest dzisiaj krytycznym elementem stabilności gospodarczej, dlatego w końcu musimy się uniezależnić od obcych dostawców i posiadać kilka źródeł energii. Jednym z nich jest wiatr.

Innym atom.

Z atomem jest słabiej. Minęły dwa lata i od strony wykonawczej cały czas jest poszukiwanie. Zastanawiam się, jak finalnie państwo będzie chciało to poprowadzić. Na dzień dzisiejszy ciągle trwa rozpoznawanie rynku przez duże podmioty zagraniczne.

Ale jesteście w kontakcie z Bechtelem, prawda?

Nie tylko jesteśmy w kontakcie, ale mamy pierwsze zlecenia. Natomiast nie jest to taka skala, jakiej się spodziewaliśmy. Ale drzwi są wciąż otwarte, dla wszystkich. Tylko dzisiaj, po dwóch latach, wciąż jesteśmy na etapie zapytania o cenę.

Rynek się zmienia, więc ceny też się zmieniają. Patrząc na zmienność geopolitycznych wiatrów, które wpływają na ekonomię, łańcuchy dostaw, łatwo sobie wyobrazić, że ofertowanie takich projektów to ruchome piaski.

Cały rynek generalnego wykonawstwa cierpi na fluktuacje, ale o ile możemy mówić, że niektóre materiały idą w górę i spadają, o tyle koszt pracy cały czas jest na ścieżce wzrostowej i nic się tu nie zmieni. A to jeden z większych kosztów w projekcie. Nawet jeżeli byśmy przyjęli, że ceny materiałów będą stabilne i będą rosły tyle, ile inflacja, to koszty pracy według raportów rosną dwukrotnie, trzykrotnie więcej niż inflacja. Poprzedni rząd to rozkręcił, a obecny nie jest chyba w stanie tych oczekiwań zahamować.

Jest olbrzymia presja wynagrodzeń na rynku i moim zdaniem ona się nie skończy. Trzeba będzie pensje podnosić. W związku z tym spodziewajmy się ciągłego wzrostu cen na rynku budowlanym. A to się przełoży także na rynek mieszkań. Wszyscy oczekują, że teraz spadną ceny za metr. To może być drobna korekta u deweloperów, którzy mają wybudowane lokale i chcą je upłynnić. Ale nie widzę podstaw do tego, żeby ceny mieszkań jakoś wyraźnie spadły. Koszty pracy, które najbardziej wpływają na te ceny, idą w górę. W mieszkalnictwie w końcu może dojść do zmiany modelu, do czego trzeba się przygotować. Ludzie pogodzą się z tym, że nie każdego będzie stać na własne lokum. Niektórzy nie będą chcieli podejmować tak dużego wysiłku – kredytu na całe życie. Pojawi się oczekiwanie na strukturalną zmianę w zakresie sprofesjonalizowanego dostarczania mieszkań na wynajem długookresowy, na 10-15 lat.


Nabrzeże Helskie w Porcie Gdynia; fot. DORACO


Wracając do energetyki – jest tutaj więcej wątków, to nie tylko offshore i atom. Czy wasze plany na najbliższe lata zakładają większe skupienie się na tym sektorze?

Tak, uzupełniamy naszą ofertę o tę część. Jeżeli firma chce się rozwijać, to musi wejść na rynek ogólnopolski. Dziś funkcjonujemy w Warszawie, Szczecinie, Wrocławiu. Musimy weryfikować nasze produkty, dopasowując je do tego, co niesie rynek.

W DORACO panuje kultura zmiany. Kadra jest do tego przyzwyczajona. Rozumiemy, że „wieloletnie strategie” to obecnie strategie na dwa lata – trzeba je szybko rewidować i dopasowywać się tego, co się dzieje.

Czy biorąc pod uwagę wasze doświadczenie w budownictwie, również we współpracy ze spółkami Skarbu Państwa, jesteście podstawowym, docelowym partnerem przy ogłaszanych projektach?

Dostajemy wiele zapytań. Natomiast jeśli chodzi o infrastrukturę krytyczną, to są to rzecz jasna zamówienia publiczne, w związku z tym może to być co najwyżej dialog techniczny, w którym uczestniczy kilka firm.

Ale przy zamówieniach prywatnych faktycznie często jesteśmy pierwszym adresem. Dostajemy zapytania od inwestorów, ponieważ mają zaufanie do tego, co tworzymy.

Czy ostatnie lata, najpierw COVID, potem trwające wciąż zamieszanie na rynku spowodowane wojną w Ukrainie, to dla was dobry czas?

Myślę, że był to czas wyzwań. Po prysznicu COVID-owym, czyli zmianie sposobu pracy, przyszła wojna, czyli niestabilność geopolityczna. Niektóre fundusze nabrały wody w usta i nie sfinansowały inwestycji lub wycofały się z Polski, co spowodowało, że rynek się wypłycił. Dotyczy to zwłaszcza inwestycji prywatnych. Nadal są duzi gracze z pokaźnymi budżetami, którzy obserwują Polskę i nie chcą podejmować decyzji o powrocie na nasz rynek. Fundusze traktują kapitał bardzo płynnie i potrafią się przemieścić z jednego regionu świata w inny, nie tylko z Polski na Węgry, ale też w nieoczywiste destynacje. Nasza niestabilność polityczna czy geopolityczna, wysokie stopy procentowe, rosnące koszty pracy wstrzymały wielu inwestorów, a to przekłada się na rynek zleceń.

Zamówienia ze strony Skarbu Państwa nie zasypują tego dołka?

Ostatnie dwa lata to zmiana władzy. Przyszła nowa ekipa rządząca, dlatego pierwszy rok był poniekąd stracony. Każdy z realizowanych przez nas projektów, który wszedł w tę zmianę, ucierpiał. W każdym z nich nastąpił „stop” decyzyjny, a przecież projekt musi się toczyć.

Wraz ze zmianą rządu przyszły zmiany kadr, odeszło wielu kompetentnych ludzi średniego szczebla. To duże utrudnienie.

Jeśli zatem zapytam o przyszłość, o kolejne dwa lata, to odpowiedzią również będzie brak optymizmu?

Jesteśmy optymistami. Skalujemy firmę do stałego wzrostu, zarówno wolumenu, jak i zatrudnienia. Wierzymy, że deficyt budżetowy, jaki dziś mamy, zostanie pokryty wzrostem gospodarczym Polski. Mamy nadzieję, że rząd zgodnie z ostatnimi zapowiedziami spowoduje, że inwestycje nie zostaną wstrzymane, a wręcz, że będzie ich więcej.

Ale konkurencja nie śpi. Kiedy przeglądam dokumenty przetargowe z różnych projektów, co chwilę widzę nowe nazwy. Pojawiają się nowe podmioty, konsorcja. Firmy, które jeszcze niedawno nie miały odwagi na udział w tego typu postępowaniach, teraz widzą w nich szansę.

Spodziewam się, że rynek się oczyści. Są firmy, które odważnie pozyskują kontrakty dzięki niskiej cenie, myśląc, że da się coś z tym zrobić w przyszłości, że jakoś to będzie. Tymczasem rynek jest już dojrzały, odporny na tego typu praktyki, co ma konsekwencje w największej od lat liczbie upadłości firm w branży.

Patrząc na projekty, które niedługo wejdą w etap przetargowy – które z nich wyglądają dla DORACO najatrakcyjniej? Czy na przykład gdańskie FSRU, gdzie łączy się hydrotechnika z energetyką, budzi wasze zainteresowanie?

Potwierdzam. Ten projekt ma inną specyfikę, jest multibranżowy i potrzebne są inne, trochę głębsze kompetencje w prowadzeniu inwestycji. Wiele z tych projektów to tak naprawdę EPC (Engineering, Procurement, Construction – przyp. red.). I myślę sobie, że zawsze był to kierunek naszego rozwoju. Poza wykonawstwem zaczęliśmy projektować, wchodząc w formułę „zaprojektuj i zbuduj”. Dziś DORACO jest dojrzałą organizacją, dlatego może samodzielnie prowadzić projekty wielobranżowe, wykorzystując zaprzyjaźnionych partnerów technologicznych.

Jaki jest odzew z rynku? Partnerzy się garną do DORACO?

Tak, muszę przyznać, że tak jest. Mamy kontakty. Oczywiście działamy też sami, poszukujemy tych relacji. Jest wiele wydarzeń, gdzie biznes może wymieniać się kontaktami, ale jest to świadome i na te spotkania zapraszane są konkretne firmy, nie ma tam przypadkowych ludzi.

Zatem gdy spotkamy się w lutym 2026 roku to DORACO będzie wyglądało zupełnie inaczej?

Już wyglądamy inaczej. DORACO, które ma swoje źródła w Trójmieście, jest bardzo mocno związane z tym miastem, ale zapuściło też drugi korzeń w Warszawie. Może stać się tak, że centrala firmy przeniesie się do Warszawy. Myślę, że nie ma od tego odwrotu. W 2026 roku to będzie inne DORACO. Przyspieszamy, bo świat przyspiesza.


SOLID PORT_790_140_2024
Port Gdańsk Business Mixer 2025

Dziękujemy za wysłane grafiki.