Mija 100 lat od czasu, gdy ORP „Lwów” dobił do jednego z nabrzeży portu Wolnego Miasta Gdańska w lipcu 1921 roku Był to pierwszy polski statek oceaniczny pod polską banderą, pierwszy żaglowiec, pierwszy statek szkolny. A właściwie okręt, bo zanim były bark „Nest” trafił pod zarząd cywilny, pływał w barwach Departamentu Spraw Morskich Ministerstwa Spraw Wojskowych.
W
lipcu 1920 roku trwają w Warszawie egzaminy do powołanej 17 czerwca
tego roku Szkoły Morskiej w Tczewie. W tym samym miesiącu kmdr ppor.
kpt. ż.w. Gustaw Kański zostaje delegowany przez wiceadmirała Kazimierza
Porębskiego do portów Europy w poszukiwaniu żaglowca dla przyszłych
uczniów pierwszej polskiej szkoły morskiej. Jeszcze miesiąc wcześniej
był w armii gen. Hallera. Inspektor Szkoły Morskiej i kierownik wydziału
nawigacyjnego wyrusza do portów Europy Zachodniej na poszukiwanie
statku szkolnego dla przyszłych oficerów polskiej floty handlowej.
Jest Szkoła, musi być statek
Statek
ma być solidny, z pomieszczeniami dla kadry i słuchaczy, z miejscem na
sale wykładowe i pomieszczenie dla nawigatorów. W grę wchodzi więc
jedynie duży żaglowiec. Bo admirał Kazimierz Porębski jest zdania, że
„jest Szkoła, musi być statek”. Polską flotę zasilić muszą absolwenci,
którzy wiedzą zdobędą w salach wykładowych Szkoły Morskiej. Jednak
morskie ostrogi uzyskają jedynie na tradycyjnym żaglowcu. Jest to czas,
gdy właśnie tego typu jednostki wypierane są z rynku przez parowce.
Zakamarki portów zapełniają się wycofanymi ze służby towarowymi
żaglowcami. Prawie w każdym większym porcie można znaleźć kilka
cumujących trzy i czteromasztowców. Choć windjammery jeszcze trzymają
się na niektórych szlakach i sprawnie pokonują ryczące 40. i wyjące 50.,
to zdecydowanie wypierane są przez rosnącą szybko flotę na parę. Kanał
Sueski skrócił morskie szlaki komunikacyjne między Europą i Dalekim
Wschodem. Na tym szlaku nie ma miejsca na żaglowce. Fileas Fogg już
parowcem pokonuje Kanał Sueski w drodze, przemierzając oceany i
kontynenty w 80. dni dookoła świata. Ceny żaglowców spadają i jest
najlepszy czas na ich kupowanie.
Gniazdo dla nawigatorów i mechaników
Kpt.
Kański, znalazł odpowiedni żaglowiec w okolicach Rotterdamu. Wkrótce
do przystani koło Vlaardingen do Kańskiego dołączył mjr marynarki inż.
Aleksander Rylke, powołany jeszcze w czerwcu 1920 roku na
przewodniczącego Komisji ds. Zakupu Statku. Wybór padł na trzymasztowy
bark zbudowany w 1869 roku w Wielkiej Brytanii. Pierwotnie była to
3-masztowa towarowa fregata „Chinsura” ze znaczną ilością miejsc
pasażerskich. Kompania Thomas & John Brocklenbank z Liverpoolu
eksploatowała statek intensywnie na szlakach między Anglią, Australią i
Indiami.
Po kilkunastu latach Anglicy sprzedali statek Włochom.
Od 1883 roku bark pływał jako "Lucco", by w 1915 roku, trafić pod flagę
holenderskiego armatora Landberg & Zoon z Batawii (dawna nazwa
Dżakarty, Indonezja). Armator fregatę przekształcił w bark i nadał mu
nazwę Nest (pol. gniazdo). Kupił ją inny Holender J.J.A. van Mel, który
sfinalizował kontrakt z przedstawicielami z Polski. Kański i Rylke
uznali, że będzie to dobre gniazdo dla polskich nawigatorów i
mechaników. Kadłub i takielunek były w dobrym stanie, choć statek liczył
już ponad 50. lat. O dobrym stanie statku informowały również dokumenty
i certyfikaty, które Mel przedstawił polskim nabywcom. W sierpniu
dołącza do Kańskiego i Rylkego por. mar. Tadeusz Ziółkowski z podstawową
załogą.
Przebudowa
Statek miał kabiny i ładownie
przystosowane do przewozu ludzi. M.in. wożono nim urzędników, oficerów i
żołnierzy brytyjskich i holenderskich wojsk kolonialnych. Wymagał
jednak przybudowy. Zakładano, że musi mieć możliwość rozmieszczenia
około 170 osób. Potrzebne były również silniki i generator. Statek
przebudowano w stoczni Van der Vindt w Vlaardingen. Okazało się, że w
stoczni angielskiej, która zbudowała żaglowiec, nie ma jego
dokumentacji. Na wysokości zadania stanęli polscy inżynierowie, którzy
nadzorowali Holendrów w przebudowie jednostki.
Kmdr ppor. inż.
Aleksander Rylke (późniejszy profesor Politechniki Gdańskiej), kpt mar
inż. Wojciech Musiałkowski oraz kmdr ppor. inż. Władysław Morgulec
doprowadzili statek do stanu, który zapewniał zarówno dobre warunki do
długotrwałej eksploatacji jednostki. Również przyszłym adeptom marynarki
handlowej zapewniono dobre warunki bytowe i odpowiednie pomieszczenia
do nauki w czasie długotrwałych rejsów. Kadłub żaglowca został
pomalowany na czarno, z białym pasem bateryjnym i imitacjami ambrazur
(otworów strzelniczych dział okrętowych). Statek otrzymał nazwę „Lwów”,
miasta bohatera, które 22 listopada 1920 roku jako pierwsze miasto II
Rzeczypospolitej odznaczone zostało Krzyżem Virtuti Militari przez
Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego: „za zasługi położone dla
polskości tego grodu i jego przynależności do Polski”.
Pierwsza załoga
Dowódcą
ORP „Lwów” 15 kwietnia 1921 roku został por. mar. Tadeusz Ziółkowski,
który zdobywał doświadczenia w rejsach oceanicznych na niemieckich
windjammerach. Jego zastępcą i starszym oficerem został kpt mar.
Władysław Zalewski. Drugim oficerem wachtowym por mar kpt. ż.w. Cezary
Kościesza „Żaba”. Trzecim oficerem por. mar. Daniel Jaroszewicz. W
pierwszej załodze znaleźli się bosmani Górski, Stefański, Kaleta oraz
żaglomistrz Jan Leszczyński, cieśla Feliks Owsik, motorzysta Feliks
Sobieraj oraz radiotelegrafista Alojzy Kwiatkowski. Remont zakończono na
początku lipca.
20 lipca 1921 roku por. mar. Tadeusz Ziółkowski
zacumował w Gdańsku. Po krótkim pobycie w gdańskiej stoczni i
wstawieniu dodatkowych grodzi, na statku zamustrowali uczniowie, którzy
mieli za sobą już pierwszy rok kształcenia teoretycznego w Tczewie.
Uroczyste podniesienie białoczerwonej bandery odbyła się 4 września.
Banderę podarowało miasto Lwów, a wyhaftowały ją Lwowianki. Przywiózł ją
dr Leonard Stahl, wiceprezydent Lwowa, jego obrońca i uczestnik wojny
polsko-bolszewickiej. W uroczystości mszy świętej i poświecenia bandery
„Lwowa”, która odbyła się na wodach Zatoki Gdańskiej, wziął udział gen.
Mariusz Zaruski.
Rejsy i sztormy
Potem rozpoczęły
się intensywne dni szkolenia i rejsy, najpierw po Bałtyku i do portów
Europy. Potem nadszedł czas na rejs atlantycki. Rejsów by nie było,
gdyby nie determinacja wiceadmirała Kazimierza Porębskiego i
pomysłowość kapitanów Ziółkowskiego i Stankiewicza, którzy przekonali
decydentów, że „Lwów” może na siebie zarobić z frachtu za przewożony
ładunek. Tak kandydaci na kapitanów i mechaników poznawali nie tylko
tajniki żeglowania, ale również ształowania i morskiego biznesu. Dzięki
temu „Lwów” dotarł do Liverpoolu. Był w Kopenhadze, Hawrze i Genui,
Tallinie, Rydze i Helsinkach. Dotarł do Rio de Janeiro oraz Santos i
Paranagua. We wszystkich portach, które "Lwów" odwiedzał, poszukując
ładunku było to pierwsza jednostka pod polską banderą.
Bowiem
„Lwów” docierał nie tylko do portów Bałtyku i Morza Północnego. Z
ładunkiem i słuchaczami zapuszczał się na akweny Morza Śródziemnego,
Czarnego, oraz Atlantyku. Gdzie zacumował, wywoływał sensację i
zainteresowanie, swoim nietypowym wyglądem, białoczerwoną banderą i
polską załogą. W wielu portach mieszkańcy i miejscowe władze
organizowały dla kadry i polskich marynarzy specjalne spotkania i
wydawały przyjęcia. „Lwów” poniósł polską banderę do wielu portów.
Przeszedł wiele sztormów.
Ale groźniejsze niż sztormy było
podejście wielu Polaków do spraw morskich. Dowództwo „Lwowa” przez cały
okres jego działalności borykało się ciągle z problemami finansowymi.
Za czasów rządów Wincentego Witosa Szkoła Morska i statek szkolny
postrzegane były jako „mrzonki”. Witosa nie był w takim podejściu
odosobniony. Niektórzy urzędnicy i politycy, nawet gdy trwała już budowa
portu w Gdyni, wciąż nie pojmowali, że Polska Morska, to kraj otwarty
na świat. Dla wielu z nich morski biznes to były mrzonki.
Żaglowiec
zakończył służbę pod białoczerwoną banderą w 1929 roku. Po nim pałeczkę
przejął "Dar Pomorza", który 13 lipca 1930 roku podniósł banderę w
dynamicznie rozbudowującej Gdyni. Od 1930 roku „Lwów” wrócił pod
banderą Marynarki Wojennej RP. Najpierw wykorzystywany był jako
pływające koszary dla załóg okrętów podwodnych. Zakończył służbę jako
magazyn. W 1938 roku został przekazany na złom.
W
piątym wydaniu książki „Lwów”, Pierwszy w sztafecie” możemy przeczytać
nie tylko o losach „Lwowa”, o tym jak w tamtych czasach przebiegały
szkolenia kandydatów na morskich oficerów, jak się żywiono i jak
zarabiano, by „Lwów” mógł pływać, jak przebijano się przez urzędnicze
bariery niemocy i kto najlepiej zasłużył się dla realizacji kursu
wyznaczonego przez nieliczne grono budujących Polskę Morską. Jej autorzy
Daniel Duda i Zbigniew Urbany’i opisują losy statku i jego absolwentów.
Książka zawiera wiele zaktualizowanych informacji, w tym o jednym z jej
autorów, redaktorze Zbigniew Urbany’i, który poświęcił wiele sił, by
Polska była morska. Książka została wydana z inicjatywy Mirosława
Augustyna, starosty tczewskiego, który w słowie wstępnym dziękuje prof.
Danielowi Dudzie za „nieustanne kultywowanie historii tczewskiej Szkoły
Morskiej”. Książka zawiera wiele ilustracji i reprodukcji, których nie
spotkamy nawet na morskich portalach. Trafia na rynek gdy pod polską
banderą mamy tyle okrętów i statków handlowych co w 1939 roku.
Zdjęcia archiwalne: Dawny Tczew, www.dawnytczew.pl
Venture Global LNG kupuje nowe gazowce. W tle postępowanie arbitrażowe największych firm energetycznych
Vera Navis projektuje innowacyjny patrolowiec dla Marynarki Wojennej Portugalii
Vard rozpoczyna próby morskie statku operacyjnego dla Rem Offshore
W stoczni Remontowa Shipbuilding S.A. odbędzie się położenie stępki pod niszczyciel min, przyszły ORP Rybitwa
W Singapurze przeprowadzono pierwsze na świecie bunkrowanie statku ciekłym amoniakiem
Wärtsilä wspiera zoptymalizowane operacje o niskiej emisji dla dwóch statków P&O Ferries