• <
Kongres Polskie Porty 2030 edycja 2024

Wąskie gardło projektów Morskiej Energetyki Wiatrowej na świecie

01.10.2021 04:45 Źródło: własne
Strona główna Prawo Morskie, Finanse Morskie, Ekonomia Morska Wąskie gardło projektów Morskiej Energetyki Wiatrowej na świecie

Partnerzy portalu

Wąskie gardło projektów Morskiej Energetyki Wiatrowej na świecie - GospodarkaMorska.pl
Fot. Zoltan Tasi/ Unsplash

Trochę przemyśleń na temat nieoczywistego, wąskiego gardła projektów Morskiej Energetyki Wiatrowej na świecie oraz na temat roli państwa i nacjonalizacji łańcuchów dostaw dla sektora MEW. 

Kilka dni temu popełniłem na platformie LinkedIn krótki artykuł o temacie takim samym, jak temat niniejszego artykułu. Zdecydowałem się zabrać głos w sprawie, którą uważam za kluczową dla polskiego projektu Morskiej Energetyki Wiatrowej (MEW). Kluczową nie dlatego, że statki instalacyjne miałyby stanowić esencję MEW, ale dlatego, że fakt ich niedostatecznej liczby i brak dostępności (oraz inne kwestie, o których wspomnę za chwilę) przesądzają o tym, że statki te – a raczej dostęp do nich – staną się wąskim gardłem MEW.

Dalej, należy mieć na uwadze, iż doprowadzenie na skutek braku odpowiedniego zaopatrzenia do sytuacji, o której mowa powyżej, może w skrajnym wypadku zatrzymać nasz program MEW (bowiem konstrukcji montowanych do dna morskiego nie da się w całości zastąpić konstrukcjami pływającymi, półzanurzalnymi czy prefarbykowanymi – jak na przykład rozwiązanie Gravity Based Structures oferowane przez Acciona z polskim Mostostalem Warszawa SA).

Pod moim artykułem na „LI” pojawiło się sporo cennych komentarzy, które rozszerzyły spektrum opinii w omawianej sprawie. Uznałem, że warto je przytoczyć i rozwinąć na łamach Gospodarki Morskiej. Pozwolę sobie zatem, przytoczyć główne tezy mojej pierwotnej wypowiedzi i pochylić się nad zaprezentowanymi opiniami.

Jak wspominałem, świat jest ogromny, a na nim istnieją obecnie tylko 32 (słownie: TRZYDZIEŚCI DWA) statki instalacyjne, zdolne do przeprowadzenia operacji instalacji elementów wież i turbin offshore. Z 32 wspomnianych powyżej statków, prawie żaden nie jest gotowy na operacje związane z instalacjami konstrukcji wież pod nowe, najbardziej wydajne turbiny. Przypominałem, że projekty MEW (czy z j. ang. OWF) rozwijane są na całym świecie – Europie (w tym Polsce), Ameryce, Australii, Azji. Same USA mają ambicję osiągnąć próg 30GW z MEW do 2030. UK, Norwegia, Polska, Niemcy, Dania – wszyscy chcą budować. Ba, nawet mają zdolność pozyskiwania finansowania na projekty MEW. Jednakże, problemem z którym muszą się zmierzyć, pozostaje kwestia tego, że nie mają CZYM budować farm wiatrowych.

Oczywistym jest, że armatorzy tych wspomnianych kilkudziesięciu statków (i tych ciągle nielicznych, które obecnie są budowane) przyjmą zlecenia nie tylko najhojniejsze finansowo, ale przede wszystkim te, które mają najdłuższy okres realizacji i największą skalę, bez zmiany lokalizacji, działań mobilizacyjnych i innych, w których statki są off-hire. Pytałem w artykule na LinkedIn, gdzie w tym wyścigu znajdzie się Polska i jej program MEW? Tego na razie nie wiemy. Wiemy jedynie, że nie mamy gospodarki tak dużej jak ta USA, czy Niemiec, czy budżety super-graczy z tych krajów. Wiemy też, że nasze Bałtyckie MEW będzie podzielone na projekty, nawet spore, ale nieporównywalne np. z Doggers Bank (3,2 GW, największa planowana obecnie OWF na świecie). Postawiłem tezę, że musimy - my Polacy - zabezpieczyć na własne potrzeby statki instalacyjne w inny sposób, niż stając do wyścigu ze wspomnianymi super-graczami, uciekając z wąskiego gardła, które może negatywnie zweryfikować nasze ambicje MEW.

Stawiam tezę, że w tym momencie powinno zaznaczyć swoją obecność Państwo i jego rola w kształtowaniu lub stymulowaniu kształtowania łańcucha dostaw. Zaoferowałem przykład USA z ich „Jones Act”. Tak nazywa się rozdział 27 ustawy o Żegludze Handlowej USA z 1920 roku. W skrócie – Jones Act nakazuje, aby w przypadku żeglugi kabotażowej (czyli łączącej operacje morskie na wodach krajowych), wszystkie statki musiały pływać pod flagą USA, musiały być wybudowane w stoczniach USA, właścicielami musiały być osoby / przedsiębiorstwa z USA a w skład załogi musiały wchodzić wyłącznie osoby będące obywatelami lub stałymi rezydentami US. Dlaczego to istotne? Otóż wszystkie projekty MEW w USA będą realizowane z portów instalacyjnych w USA, na wodach USA. A zatem, statki instalacyjne muszą być „Jones Act – Compliant”. Tak USA chroni swoja gospodarkę i swoich obywateli. W tym kontekście, warto również rzucić okiem na to, co dzieje się w Australii. Podobnie jak USA, Australia nie musi liczyć się z meta-regulacjami, które zakazywałyby jej wprowadzić system protekcjonistyczny w MEW, czy dowolnej innej dziedzinie. W kraju istnieje bardzo szeroki konsensus polityczny i społeczny, że australijski system prawny powinien gwarantować, że stal na wieże, turbiny, usługi i siła robocza (zasoby wykonawcze) powinny pochodzić z Australii. Jak na razie brak w Australii odpowiednika Jones Act, ale wspomniany szeroki konsensus polityczno-społeczny wydaje się wskazywać, że określone regulacje protekcjonistyczne w odniesieniu do łańcucha dostaw dla australijskiego MEW zostaną uchwalone.

Wracając do Polski – oczywiście, nasz kraj nie jest samotną wyspą, ale częścią UE i nie może tak ukształtować swojego łańcucha dostaw dla MEW jak USA, czy (w planach) Australia, z uwagi właśnie na europejski porządek prawny. Głosy w dyskusji, która toczyła się pod moim artykułem na LinkedIn pokazały dobitnie, że rozwiązania protekcjonistyczne nie są rozwiązaniem problemu, lub inaczej – nie są gotowym lekarstwem.

Spektrum opinii moich interlokutorów było naprawdę szerokie.

Jedni z Nich wskazywali, że „polonizacja” łańcucha dostaw silnie stymulowana przez Państwo to konieczność. Polskie statki, polscy inżynierowie i marynarze, godziwie wynagradzani, to to, co chcieliby zobaczyć entuzjaści w najbliższych latach. Ciekawy głos w tym zakresie zabrał też (na łamach Gospodarki Morskiej w dniu 29.09.2021) Pan Mecenas M. Romowicz, gdy rozmawiając o polskim rejestrze bandery, wypowiedział się wprost za potrzebą uchwalenia w Polsce odpowiednika amerykańskiego Jones Act. Pan Mecenas rekomendował „bezwzględny obowiązek rejestrowania w polskim rejestrze wszystkich jednostek instalujących, serwisujących i obsługujących polskie morskie farmy wiatrowe”.

Inni rozmówcy byli już bardziej sceptyczni i wskazywali, że każde regulacje protekcjonistyczne można relatywnie łatwo obejść (co jest prawdą). Wskazywano, że przywoływany Jones Act już jest obchodzony poprzez odpowiednie przeładunki wyłączające klasyfikowanie operacji jako kabotażu. Odpowiadałem, że obchodzenie prawa nie jest ani rozsądne, ani pożądane i – nade wszystko – nie jest rozwiązaniem długoterminowym.

Na drugim biegunie opinii znajdowali się Ci z moich Dyskutantów, którzy albo wątpili w skuteczność rozwiązań interwencjonistycznych, albo wskazywali na ich głęboko negatywny wpływ na gospodarkę lub ceny usług. Nie sposób odmówić racji tym argumentom, a przynajmniej kontestować fakty, na których zostały skonstruowane. Moi rozmówcy wspominali, że Jones Act spowodował de facto „zatonięcie” amerykańskiej floty handlowej i radykalny wzrost kosztów realizacji projektów MEW w USA (co przekłada się wprost na cenę jednostki energii wyprodukowanej z MEW). Podkreślano, że protekcjonizm niszczy konkurencję i innowacyjność. Nieliczne z zamieszczonych pod wpisem głosów, miały wydźwięk czysto leseferystyczny, odwołujący się do niewidzialnej ręki rynku.

Pojawiły się również komentarze rozszerzające naszą dyskusję, nadające im ciekawe tło. Wskazano chociażby, że na Jednolity Rynek wpuszczani są producenci z państw stosujących między innymi nieuprawnioną pomoc publiczną. Podkreślano, że Polskie Forum Technologii Morskich propaguje zastosowanie np. mechanizmu "ceny przeliczeniowej" czyli takiej, jaka miałaby miejsce, gdyby państwo producenta nie stosowało nieuprawnionej pomocy oraz przestrzegałoby w procesie produkcji zasad ochrony BHP i ochrony środowiska, czyli tego czego wymaga się od producentów w UE. Pan J. Czuczman – Prezes Zarządu PFTM – podkreślał, że takie działania nie byłyby przejawem protekcjonizmu, lecz odmiennie – dbałości o zachowanie konkurencji. Niektórzy Rozmówcy wskazywali na inne (niż statki instalacyjne) „wąskie gardła” polskiego projektu MEW – jak brak lub niska dostępność wysoko wykwalifikowanej kadry morskiej, inżynierskiej, instalacyjnej. Nie sposób nie zgodzić się także z tymi argumentami.

Żaden z moich Interlokutorów nie kwestionował jednak, że budowa polskiej floty instalacyjnej to konieczność. Dostrzegalne było zróżnicowane podejście, co do sposobu doprowadzenia, do jej wybudowania, ale samo założenie nie zostało zakwestionowane. Ze swojej strony starałem się wykazywać, że Państwo powinno stymulować własną, narodową gospodarkę, nie tylko dlatego, aby osiągnęła ona gospodarczy sukces, ale również dlatego, aby uciec z geopolitycznej pułapki, zakładanej przez inne państwa i grupy interesów. Nikt bowiem nie wątpi, że europejska mapa geopolityczna osadzona na rynku energii jest wyjątkowo skomplikowana. Geopolityka i ukryty lobbying czy protekcjonizm wyklucza działanie „niewidzialnej ręki rynku” opartej o akademickie postrzeganie wzajemnego wpływu podaży i popytu. Materiałem na odrębny artykuł są rozważania o europejskiej solidarności w kontekście Green Deal’u czy Fit for 55. Nadmierny pesymista mógłby w europejskim kontredansie zobaczyć zasłonę do działania lwiej spółki, gdzie jedna ze stron ma uczestniczyć głównie w stratach. My jednak nie jesteśmy nadmiernymi pesymistami, zaś to nie jest artykuł ogólnie o europejskich problemach.

Niezmiennie uważam, że Polska może i powinna tworzyć warunki dla największej polonizacji łańcuchów dostaw dla MEW. Oczywistym jest, że możemy przyjąć w Polsce odpowiednika Jones Act, ale możemy (powinniśmy) być odważni na tyle, aby w polskich stoczniach wybudować statki instalacyjne i aby ich armatorami i właścicielami były w jak największym zakresie polskie podmioty, a kadrę pracowników stanowili polscy obywatele. Statki instalacyjne to niewątpliwe wyzwanie i jednocześnie wielka szansa dla Polski. Nie jest to zwykła inwestycja. Jest to konieczny krok, w kierunku urealnienia projektów polskiej MEW.  Jest to element budowy bezpieczeństwa energetycznego Polski – choć może nieoczywisty, ale wciąż kluczowy na dziś. W Polsce są spółki, głównie te z udziałem Skarbu Państwa, które stać na podejmowanie odważnych decyzji i które oprócz wymogu opłacalności mają w swoje DNA (i często w statuty) wpisaną dbałość o bezpieczeństwo naszego kraju. Budowa polskich statków instalacyjnych jest takim samym działaniem uniezależniającym Polskę od obcych wpływów, jak Baltic Pipe, czy energetyka jądrowa.

Twierdzę zatem, że aktywna pomoc Państwa w zapewnieniu stabilnego rozwoju jego gospodarki jest kluczowa. Bez niedozwolonego protekcjonizmu, ale poprzez wykorzystanie legalnych środków i narodowych zasobów. Powyższe, w teorii nauki stanowi jedną z najbardziej znamiennych funkcji Państwa. Twierdzę także, że polskie statki instalacyjne powinny pojawić się i zacząć operacje możliwe najszybciej. W innym wypadku, zewnętrzni kontraktorzy pójdą tam, gdzie najdrożej lub najdłużej. Mogą też po prostu odmówić zleceń, jeśli byłoby to konieczne dla osiągnięcia długofalowego efektu ekonomicznego lub geopolitycznego innych Państw lub grup interesów.

Chciałbym podziękować moim rozmówcom z platformy LinkedIn, dzięki którym rozważana materia stała się (na co liczę) bardziej przejrzysta, a wywód bardziej wyważony. Zainteresowanych pełną treścią dyskusji zapraszam na platformę LinkedIn TUTAJ

Piotr Wieczorek
adwokat, wspólnik zarządzający Matczuk Wieczorek i Wspólnicy Kancelarii Adwokatów i Radców prawnych Sp. J.
mwwlaw.pl


 

Partnerzy portalu

legal_marine_mateusz_romowicz_2023

Dziękujemy za wysłane grafiki.