W Internecie pojawiło się nagranie ukazujące niedawny atak jemeńskich bojowników Huti na statek MT Chios Lion, z użyciem bezzałogowego pojazdu nawodnego. W wyniku tego doszło do spektakularnej eksplozji. Jak się jednak okazało, skończyło się właściwie tylko na tym, choć załoga bez wątpienia najadła się strachu.
Nagranie, jakie trafiło do światowych mediów, zostało udostępnione przez samych bojowników, którzy pochwalili się swoim kolejnym "sukcesem". Od listopada ub.r. zaatakowali skutecznie niemal 30 statków, z czego dwa zatonęły, a pozostałe poniosły szkody w różnym stopniu, zwykle jednak były zdolne do kontynuowania żeglugi.
Do ataku na zbiornikowiec MT Chios Lion (IMO: 9398280) pływający pod banderą Liberii, należący do spółki zarejestrowanej na Wysp ach Marshalla i obsługiwany przez firmę z Grecji, doszło 15 lipca. Atak przeprowadzono z użyciem bezzałogowego pojazdu nawodnego. Huti prawdopodobnie biorą tu za wzór siły morskie Ukrainy, które z powodzeniem wykorzystują je w walce z rosyjską Flotą Czarnomorską. W ostatnim czasie Jemeńczycy rozpoczęli także regularne ataki na statki z ich użyciem, w efekcie zatapiając w czerwcu masowiec Tutor.
Na nagraniu z ataku na statek MT Chios Lion widać, do jakiej wielkiej eksplozji dochodzi w momencie uderzenia drona - eksplozja wygląda tak, jakby statek miał za chwilę przełamać i zatonąć. Jako że mowa jest o zbiornikowcu, który miał przewozić olej roślinny (choć są podejrzenia, że była to ropa naftowa, bo transport odbywał się z Rosji do Chin), istniały obawy, że doszło także do zapalenia się przewożonego ładunku. To groziłoby także poważnymi konsekwencjami dla środowiska morskiego.
Jak się jednak okazało, mimo rozmiarów eksplozji i zgłoszenia przez załogę uszkodzeń, te miały okazać się na tyle nieduże, że statek kontynuował rejs. Obyło się także bez ofiar. Prawdopodobnie wybuch nastąpił w pewnej odległości od MT Chios Lion, albo też ładunek w rzeczywistości nie był dość silny, by dokonać wyrwy w kadłubie.
Choć tym razem skończyło się bardziej na strachu, nagranie
przypomina, do czego pozostają zdolni jemeńscy bojownicy. W wyniku ich
działań zginęły jak dotąd cztery osoby, a pięć kolejnych zostało
rannych. Wciąż mają też przetrzymywać członków załogi samochodowca Galaxy
Leader, porwanego w listopadzie ub.r.
Efektem ciągłych ataków na
statki i okręty w rejonie Morza Czerwonego i Zatoki Adeńskiej jest
największy od dekad kryzys międzynarodowej żeglugi. Wiele firm, w tym
największe w branży żeglugowej, w znacznej mierze zrezygnowały z tras
prowadzących przez te akweny. Wybierają przez to
alternatywną, dłuższą drogę, opływając Przylądek Dobrej Nadziei w
Republice Południowej Afryki. W efekcie straty z powodu ograniczenia
ruchu morskiego notuje Zarząd Kanału Sueskiego. Bojownicy zapowiadali,
że będą też atakować jednostki nawodne znajdujące się na Morzu Śródziemnym i
Oceanie Indyjskim, jak dotąd nie urzeczywistnili swoich gróźb.
Żeglugę
na tej newralgicznej, prowadzącej przez Kanał Sueski trasie, chronią
okręty rozpoczętej w lutym br. operacji EUNAVFOR Aspides pod egidą Unii Europejskiej, jak i zainicjowanej przez USA w grudniu ub.r. misji pk.
"Prosperity Guardian". Mają one charakter defensywny, a brak
zdecydowanych działań przeciwko Huti wynika z polityki regionu, w tym
trudnych relacji państw arabskich z Iranem oraz słabości jemeńskiego
rządu ze stolicą w Sanie. Obok zestrzeliwania wrogich rakiet i dronów
okręty zapewniają także eskortę statkom, jeśli te o to poproszą. Dowództwo
europejskiej misji podało, że w ten sposób na przestrzeni pięciu
miesięcy zapewniono ochronę ponad dwustu jednostkom morskim.
Dramat na pokładzie Steny. Na ratunek wezwano śmigłowiec Marynarki Wojennej
Polski wiceadmirał z wizytą w litewskiej Marynarce Wojennej
Naval Group zbuduje czwartą fregatę dla Grecji. Zamówienie potwierdzone
Umowa USA i Korei Pd. wywoła efekt nuklearnego domina?
Lotniskowiec Royal Navy i jego myśliwce oddane pod dowództwo NATO
Port w Noworosyjsku wznowił działanie po ataku ukraińskich dronów
NATO ćwiczyło zwalczanie okrętów podwodnych. „Playbook Merlin 25” na szwedzkich wodach