Wczesnym rankiem 14 stycznia 1993 r. polski statek Jan Heweliusz zatonął w tragicznych okolicznościach w okolicach Rugii, a właściwie około 15 mil od przylądka Arkona. Zatonięcie promu kolejowo-samochodowego typu ro-ro, należącego do PLO, to najbardziej śmiertelna katastrofa morska z udziałem polskiego statku.
Na Bałtyku wówczas szalał sztorm z silnym wiatrem o prędkości 160 km/h. 12-stopniowa skala Beauforta nie przewidywała wiatru o takiej sile, skądinąd nieznanej na Bałtyku. Pomimo ostrzeżeń meteorologów o silnym wietrze, z powodu dużego ruchu w porcie "Heweliusz" opuścił przystań Świnoujście, kierując się na terminal promowy w Ystad w Szwecji.
Kapitan promu, Andrzej Ułasiewicz, w wieku 46 lat i po 13 lat doświadczenia na stanowisku kapitana, był prawdziwym profesjonalistą. Jednak tego dnia szczęście mu nie sprzyjało. O godzinie 23.30. prom wypłyną w rejs. Pogoda była fatalna, a statek miał problemy z balastem. Oprócz tego wcześniej uszkodził furtę rufową w Ystad podczas dokowania, ale nie zostało to zgłoszone władzom portowym i przed wypłynięciem wykonano jedynie prowizoryczne naprawy w pośpiechu. Heweliusz wyruszył z dwugodzinnym opóźnieniem, wioząc 10 wagonów kolejowych z pięciu krajów europejskich oraz 28 tirów. Aby nadrobić opóźnienia, należało wybrać krótszą trasę.
Przechył statku rozpoczął się ok. godziny 4:10. O 4:36 przechył wzrósł
do 35° oraz doszło do odpadania ładunków od pokładów. Ostatecznie prom
obrócił się do góry dnem o godz. 5:12. Zatonął na 27 metrach wody w pobliżu przylądka Arcona. Na pokładzie znajdowało się wówczas łącznie 64 pasażerów i członków załogi. W katastrofie zginęło 20 członków załogi i 35 pasażerów. 10 ciał nigdy nie odnaleziono. Dziewięciu marynarzy zostało uratowanych.
Co spowodowało zatonięcie promu?
Morska Izba Odwoławcza w Gdyni za wypadek obwiniła zły stan techniczny statku, jako że nie spełniał wymogów bezpieczeństwa dotyczących
strugoszczelności furty rufowej, do czego miał przyczynić się armator
Euroafrica. Kapitan, który zginął w wypadku, został również oskarżony o dopuszczenie statku do żeglugi w tak niezdatnym do pływania stanie.
Nadal istnieje wiele pytań i wątpliwości. Ponadto nie jest powszechnie wiadomo, że Heweliusz miał problemy ze statecznością jeszcze przed zatonięciem. Skutki pożaru górnego pokładu, który wybuchł w 1986 roku, zostały pokryte 30 tonami betonu ułożonego w celu wyrównania powierzchni, co musiało naruszyć równowagę promu. Niewyjaśniona przechyłka w stronę nabrzeża w Ystad w Szwecji rodzi więcej wątpliwości, czy stateczność promu spełniała wymagane kryteria.
W 2005 roku Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu orzekł, że oficjalne dochodzenie w sprawie zatonięcia nie było bezstronne i przyznał 4600 euro odszkodowania krewnym ofiar.
Sprawę badał dziennikarz Marek Błuś z Gdańska (kapitan ż.w., wykładowca Akademii Morskiej w Gdyni), ale jego publikacje opisujące nadużycia ze strony armatora spowodowały, że firma zaczęła wysuwać przeciwko niemu oskarżenia. Według Błusia wiele wskazuje na to, że prom był wykorzystywany do przemytu broni z Rumunii i zaangażowanie funkcjonariuszy WSI w śledztwo w sprawie Heweliusza miało ten fakt ukryć.
Dziś wrak statku znajduje się na głębokości 27 metrów pod wodą i jest często odwiedzany przez nurków.
Koniec operacji "Open Spirit 24" na Bałtyku. Siły morskie państw NATO zneutralizowały niebezpieczne pozostałości wojenne
Tragiczny finał poszukiwań żołnierza sił specjalnych. Służby odnalazły ciało
Po miesiącu przerwy z Cypru wyruszył okręt Royal Navy z pomocą humanitarną do Strefy Gazy
Huti wrócili do ataków na żeglugę. Siły USA ponownie zneutralizowały pociski i drony bojowników
Włoska policja znalazła kokainę o wartości 27 mln dolarów ukrytą na statku
Holandia wspiera bezpieczeństwo na Morzu Czerwonym. HNLMS Tromp kończy misję, na swoją wyrusza HNLMS Karel Doorman