• <
PGZ_baner_2025

Wyniki niemieckiego śledztwa ws. Nord Stream dzielą państwa Europy

Strona główna Marynarka Wojenna, Bezpieczeństwo Morskie, Ratownictwo Wyniki niemieckiego śledztwa ws. Nord Stream dzielą państwa Europy

Sukces niemieckiego śledztwa ws. wysadzenia gazociągów Nord Stream stał się źródłem kłopotów dla Niemców, a ponadto dzieli państwa Europy, które rożnie oceniają ten akt sabotażu - pisze w poniedziałek europejski korespondent polityczny "Wall Street Journal" Bojan Pancevski.

Trwające trzy lata śledztwo specjalnego zespołu policji federalnej zakończyło się sukcesem, ale jego konsekwencje będą skomplikowane i niosą ryzyko podważenia konsensu państw europejskich wspierających Ukrainę, którą dochodzenie to obarczyło odpowiedzialnością za wysadzenie Nord Stream - uważa Pancevski, który relacjonował już wcześniej postępy śledztwa.

Polska odmówiła ekstradycji jednego z podejrzanych o zorganizowanie ataku i „widzi w nim bohatera, ponieważ zniszczył kluczowe źródło dochodów dla machiny wojennej Putina” - dodaje autor.

W Niemczech skrajnie prawicowa partia AfD kapitalizuje gniew tych wyborców, którzy uważają, że wysadzenie Nord Stream utrwaliło podwyżki cen energii. AfD propaguje więc teraz odcięcie pomocy dla Ukrainy.

We Włoszech, gdzie aresztowano kolejnego podejrzanego, w najbliższych tygodniach ma zapaść decyzja o jego ewentualnej ekstradycji, a cała sprawa może skłonić opinię publiczną do zwrócenia baczniejszej uwagi na pomoc Rzymu dla Kijowa.

Po wysadzeniu Nord Stream w powietrze 22 września 2022 roku niemiecka policja stosunkowo szybko postawiła tezę, że za zamachem stała elitarna jednostka ukraińskich sił zbrojnych, a operacją kierował ich ówczesny dowódca gen. Wałerij Załużny.

Śledczy zdobyli dowody, w tym wiadomości e-mail, dane z telefonów komórkowych i satelitarnych, a także odciski palców i próbki DNA członków domniemanego zespołu sabotażowego.

Decydującym dowodem stało się zdjęcie z kamery niemieckiego nadzoru drogowego, na którym widniał ukraiński płetwonurek. Policja wykorzystała oprogramowanie do rozpoznawania twarzy, a następnie błyskawicznie znalazła jego profile w mediach społecznościowych i linki do kont innych podejrzanych w tej sprawie - relacjonuje autor.

Następnie sfotografowanego płetwonurka wyśledzono w Polsce, skąd czarne BMW z dyplomatyczną rejestracją, prowadzone przez ukraińskiego attache wojskowego w Warszawie, zabrało go na Ukrainę.

Dowódcę jednostki, która przeprowadziła operację, odnaleziono na podstawie zdjęcia w prawdziwym paszporcie wydanym jednak na fałszywe nazwisko, co - jak pisze Pancevski - ma być typowym rozwiązaniem stosowanym przez ukraińskie służby specjalne.

Straż graniczna zaprzyjaźnionego z Niemcami państwa wkrótce dopasowała zdjęcie z paszportu na fałszywe nazwisko do fotografii z paszportu właściwego, ponieważ jego właściciel podróżował do tego kraju w interesach.

Niemiecka policja uruchomiła wtedy tzw. cichy alert dotyczący tego paszportu, który miał zasygnalizować, że jego właściciel przekracza granicę UE; 13 sierpnia podejrzany przejechał z Ukrainy do Polski, a następnie do Czech i do Włoch. Włoscy karabinierzy zatrzymali go w turystycznym miasteczku San Clemente, ponieważ niemieccy detektywi wytropili rezerwację, jaką zrobiła jego żona.

W grudniu sąd zdecyduje o jego ewentualnej ekstradycji do Niemiec.

„Ta ekstradycja może mieć jasne i ciemne strony. Wszelkie oficjalne przesłuchania niemal z pewnością doprowadzą do większych napięć w stosunkach niemiecko-ukraińskich” - ocenia autor.

Rośnie też presja polityczna wywierana w związku z tą sprawą na kanclerza Friedricha Merza, choć osoby z jego otoczenia liczą na to, że rząd poradzi sobie z reperkusjami procesu, mimo apeli opozycji o zawieszenia pomocy dla Kijowa.

Współpracownicy kanclerza argumentują, że niemiecka opinia publiczna już od dawna oswoiła się z wiedzą, że za zamachem stali Ukraińcy.

„Mimo to wysokiej rangi urzędnicy sugerują, że Niemcom byłoby łatwiej poradzić sobie z dyplomatycznymi konsekwencjami tego ataku, gdyby detektywi nie zebrali tak skutecznie dowodów przeciw Ukrainie” - pisze na zakończenie Pancevski.

W 2024 roku ten sam autor napisał w dużej korespondencji dla „WSJ”, że śledztwo wykazało, iż we wrześniu 2022 roku sprawcy wynajęli 50-metrowy jacht rekreacyjny o nazwie Andromeda w niemieckim bałtyckim porcie Rostock.

Załoga była wyposażona jedynie w sprzęt do nurkowania, nawigację satelitarną, przenośny sonar i otwarte mapy dna morskiego, na których zaznaczono położenie rurociągu. Działając w ciemnych jak smoła, lodowatych wodach, nurkowie posłużyli się oktogenem, silnym materiałem wybuchowym, znanym też jako HMX, który był podłączony do detonatorów sterowanych czasowo. Niewielka ilość lekkiego materiału wybuchowego wystarczyła do rozerwania rur wysokociśnieniowych.

Chcąc szybko opuścić Niemcy, grupa zaniedbała umycie Andromedy, co pozwoliło detektywom znaleźć ślady materiałów wybuchowych, odciski palców i próbki DNA załogi.

Sabotażyści częściowo wykorzystali Polskę jako bazę logistyczną i zatrzymali się w porcie w Kołobrzegu.

Cały port był objęty rozległym nadzorem wideo. Jednak pomimo historii bliskiej współpracy między Warszawą a Berlinem w sprawach policyjnych polscy urzędnicy odmówili przekazania nagrań z monitoringu portu. (PAP)

fit/ kar/

fot. Depositphotos

nauta_2024

Dziękujemy za wysłane grafiki.