• <
mewo_2022

Czy polskie firmy są gotowe na offshore? Fem4Cad: „Potencjał mamy wielki, ale fatalny marketing” [ROZMOWA]

17.08.2021 05:22 Źródło: własne
Strona główna Energetyka Morska, Wiatrowa, Offshore Wind, Offshore Oil&Gas Czy polskie firmy są gotowe na offshore? Fem4Cad: „Potencjał mamy wielki, ale fatalny marketing” [ROZMOWA]

Partnerzy portalu

Czy polskie firmy są gotowe na offshore? Fem4Cad: „Potencjał mamy wielki, ale fatalny marketing” [ROZMOWA] - GospodarkaMorska.pl
Fot. Fem4Cad

 Biorąc pod uwagę wysokie zapotrzebowanie, jasno można stwierdzić, że biznes ze statkami instalacyjnymi i serwisowymi nie może się nie udać. W Polsce wciąż brakuje wiodącego podmiotu, który weźmie ryzyko na siebie – ocenia Jan Gortatowski, prezes biura inżynierskiego Fem4Cad w rozmowie z portalem GospodarkaMorska.pl.

Anna Konopka, GospodarkaMorska.pl: Co dzisiaj trapi polskie biura inżynierskie?

Jan Gortatowski, Fem4Cad: Martwimy się o kolejne zlecenia. Ich szukanie zajmuje najwięcej czasu. Dziś opieramy się głównie o stałych kontrahentów, w zdobywaniu projektów na rynku krajowym i zagranicznym dużą rolę grają kontakty prywatne. Współpracujemy z firmami z Niemiec, Belgii, Norwegii czy Finlandii. Przemawia za nami wyrobiona renoma. Większość klientów przychodzi do nas od lat i wybierają nasze usługi mając pewność wysokiej jakości i terminowości .

Na biuro inżynierskie spada wielka odpowiedzialność w przygotowaniu projektu np.: jednostki instalacyjnej. Jak należałoby rozgraniczyć zadania biura projektowego, a inżynierskiego, którego jest Pan szefem?

Nasza rola ściśle polega na consultingu, wspomaganiu biur projektowych w najbardziej wymagających obliczeniach oczekiwanych przez towarzystwa klasyfikacyjne do zatwierdzenia dokumentacji technicznej. Zaczynamy naszą współpracę na etapie projektu koncepcyjnego. W zakresie naszych usług znajdują się m.in.: obliczenia wytrzymałościowe, zmęczeniowe czy bardziej złożone analizy hydrodynamiczne, drgań, hałasów, kolizji obiektów.

Wynika z tego, że firma ma doświadczenie nie tylko w branży morskiej, ale i w lądowej.

Zgadza się, szczególnie jeśli mowa o kolejnictwie czy obszarze automotive. Jeśli chodzi o specjalistyczne obliczenia te branże zawsze są dwa kroki przed branżą okrętową.  

Jakie pytania pojawiają się najczęściej od armatorów i klientów?

Oni po prostu chcą poznać naszą profesjonalną opinię w kwestiach bezpieczeństwa operowania swoimi obiektami. Chcą we właściwym momencie dowiedzieć się, jakie jednostka ma słabe punkty.

Najczęściej szukacie igły w stogu siana?

Biuro inżynierskie pełni rolę takiego "złego policjanta" (śmiech). Rozmowy z klientem zaczynają się na bardzo wstępnym etapie. I tak naprawdę, im wcześniej ruszą, tym lepiej dla projektu. Od naszej dobrej współpracy wiele zależy.

Każdy armator chce oczywiście jednostki idealnej, czyli takiej, która może operować na każdym akwenie, w każdych warunkach. To niestety często nie jest możliwe, potrzebne są ograniczenia, które na ogół my definiujemy.

O jakich niebezpieczeństwach mówimy?

W przypadku jednostek instalacyjnych i całej branży offshore jest ich sporo. My jesteśmy w stanie stwierdzić, gdzie tkwią słabe punkty. Mówiąc radykalnie, oceniamy, czy jednostka nie będzie awaryjna, np.: w jakich warunkach może dojść do złamania nogi, jakie warunki wytrzyma system podnoszenia czy kadłub.

Biura inżynierskie niosą więc spory ciężar na swoich barkach.

Staramy się robić obliczenia, których nie robią koledzy w biurach projektowych. Jeśli mowa o jednostce instalacyjnej, obliczeń jest wiele i są bardzo ważne. Obecnie mamy do czynienia z jednostkami zupełnie nowego typu: są potężniejsze, bardziej wyrafinowane.

Jednostki instalacyjne projektuje się na konkretne akweny, pod konkretne warunki pogodowe. Mając założenia do projektu przystępujemy do obliczeń. Wiąże się to również z aspektami ekonomicznymi. Każdy armator chciałby aby jego jednostka operowała najlepiej cały rok, ale wiemy, że nie jest to możliwe. Pół roku to bardzo dobry wyniki. Naszą rolą jest weryfikacja założeń. Jeśli nie są do spełnienia, proponujemy ograniczenia.

Jednym z ciekawszych aspektów projektowych dla jednostek instalacyjnych jest tzw. „stan półzanurzony”. Na czym to polega?

Na jednym ze wspólnych projektów z biurem StoGda opracowaliśmy założenia i potwierdziliśmy obliczeniowo tzw.: "stan półzanurzony". Wcześniej towarzystwa nie dopuszczały jednostek instalacyjnych do operowania w takim stanie. Dzięki przeprowadzonym przez nas analizom, towarzystwo klasyfikacyjne przekonało się, że można jednak dopuścić taki stan do eksploatacji. Innymi słowy dzięki tym obliczeniom byliśmy w stanie wspomóc armatora w udowodnieniu, że dla tego konkretnego pola, tam gdzie chciał operować, taki „stan półzanurzony” jest akceptowalny. Inaczej należałoby zmienić jednostkę instalacyjną.

Projekty jednostek instalacyjnych to wdzięczny temat?

My te projekty bardzo lubimy, są wręcz wymarzone i oczekiwane. Zakres prac jest ogromny, a projekt trwa od roku do dwóch. Takie projekty dają perspektywy na rozwój.

Nad jaki ważnymi projektami pracowało ostatnio Pana biuro?

Ostatnio, wspólnie ze StoGdą, zakończyliśmy prace dla firmy Jan De Nul na supernowoczesną jednostkę Voltaire. W tamtym momencie był to największy statek instalacyjny na świecie. Warunki operowania też były imponujące, m.in. największy dźwig, największa głębokość akwenu. Voltaire był w stanie stawiać najnowszego typu turbiny. Obecnie jest przeznaczony na rynek azjatycki, ale armator rozważał budowę bliźniaczej jednostki. Myślę, że na chwilę obecną nie ma za wiele biur projektowych, które w ogóle miały do czynienia z tego typu jednostkami. Cieszę się, że w tym gronie jest Fem4Cad.

Z pewnością projekt Voltaire był wyzwaniem. W jakich projektach widziałby Pan swoich inżynierów obecnie?

Lubimy projekty nowe i zadania, z którymi wcześniej nie mieliśmy do czynienia. Za tym idzie rozwój i w przyszłości kolejne zlecenia. Moim zdaniem polskie biura mają jednak spory kłopot. Nie potrafimy umiejętnie reklamować i sprzedawać swoich usług.

Zachód jest w tym lepszy?

Dla zagranicznych firm offshore to temat, który istnieje od dawna. U nas to wszystko raczkuje i marketing kuleje. Myślę, że sporo mamy do zrobienia. Ostatnio skutecznie przeszkadza również pandemia. Co więcej, mało się o nas wie także na rynku krajowym, a robimy dużo nietypowych projektów, których inni nie robią i naprawdę mamy czym się chwalić. Skoro nikt o nas nie słyszał, to jak polski operator ma się zainteresować współpracą z nami?

To zabrzmi paradoksalnie, ale szybciej dowiadują się o nas za granicą niż na lokalnym podwórku. Przy projekcie Voltaire zdobyliśmy kontakt przez… chińską stocznię z europejskim armatorem.

Czy ten przykład nieco potwierdza tezę, że polskie biura projektowe wciąż nie są gotowe na inwestycje związane z offshore?

To świadczy tylko o tym, że w Polsce brakuje środków i czasu na marketing, oraz konkretnych ludzi z wizją.

A może biura projektowe powinny połączyć siły by mówić wspólnym głosem?

Ten kontakt jest i współpraca również. Żaden duży projekt jednostki instalacyjnej nie powstaje bez współpracy co najmniej kilku podmiotów. Dodatkowo spotykamy się na wydarzeniach branży, wszelkich możliwych meetingach. 

Już kilka lat temu narodziła się inicjatywa, w której udział braliśmy my, StoGda z generalnym projektantem Videra – panem Tomaszem Płotką. Próbowaliśmy powołać konsorcjum, które być może w dłuższej perspektywie odpowiadałoby za budowę jednostek instalacyjnych na potrzeby polskich farm wiatrowych.

Jaki przyświecał cel dla takiego konsorcjum?

Już jakieś pięć, sześć lat temu było jasne, że w Polsce powstaną wiatraki na morzu, a za chwilę pojawi się moment na rynku, że na ten sam pomysł wpadnie kilka innych krajów. Dziś mówi się o tym, że wiatraki powstają w USA, Brazylii, we Francji, a już totalny boom mamy w Azji. Belgowie, Holendrzy i Duńczycy już zaczęli budować, natomiast w Niemczech czy Wielkiej Brytanii buduje się je od dawna.

Wniosek jest taki, że zapotrzebowania na jednostki instalacyjne będzie rósł. Co więcej, jednostki już istniejące na potrzeby najnowszych wiatraków, nie są przygotowane. Sam Vidar w tej chwili ma za mały dźwig, za krótkie ramię dźwigu, operuje na wodach w stanach operacyjnych do 50 metrów, co jest dużym ograniczeniem. W nowych jednostkach ta głębokość zaczyna się tak naprawdę od 80 metrów, a dźwigi od 2000 [t]…

Zakres możliwości jednostek bardzo się poszerza. Ile mamy w takim razie statków gotowych do budowy farm pod najnowsze oczekiwania?

Takich praktycznie nie ma. Voltaire będzie jednym z pierwszych. Patrząc po zapotrzebowaniu, wydaje się że taki biznes ze statkami instalacyjnymi i serwisowymi nie może się nie udać.

Wierzy Pan w wyłonienie polskiego operatora dla farm wiatrowych?

Inicjatywa Lotosu jest bardzo ciekawa. Cieszę się, że jakaś firma w końcu doszła do wniosku, że warto pójść w tym kierunku. W ramach pomysłu konsorcjum próbowaliśmy zaprosić do współpracy jednego z lokalnych armatorów jako potencjalnego operatora floty. Zaproszona została jeszcze stocznia Crist, która zgłosiła chęć udziału w projekcie.  

Co stanęło na drodze do stworzenia takiego konsorcjum?

W zasadzie banał, jakim było podpisanie listu intencyjnego z potencjalnym deweloperem, który dawałby możliwość rozmów armatora z bankiem. Nie udało się tego listu pozyskać, więc sprawa upadła. Były również rozmowy na innych forach z potencjalnymi polskimi operatorami. Kończyło się to zawsze w ten sam sposób.

O potrzebie budowy tych jednostek mówimy więc od dawna.

Myślę, że nikogo nie udało się przekonać, bowiem w tamtym czasie panowało przeświadczenie o tym, że jednostek instalacyjnych nie będzie brakować. A my już wtedy sugerowaliśmy, że biznes armatorski polegający na operowaniu jednostkami instalacyjnymi, może być dobrą inwestycją dla lokalnego gracza.

Tymczasem stało się inaczej…

I zainteresowania zabrakło. Operatorzy sądzili, że jednostki są i będą dostępne. Nikt też nie mówił pięć lat temu, o tym jak zmieni się moc wiatraków na morzu. Żałujemy, że ta inicjatywa przepadła. Czasu do przygotowań było naprawdę sporo. A na całym biznesie nie można stracić. Już kilka lat temu taka jednostka zwracała się mniej więcej po siedmiu latach, przy czym statek jest projektowany na około 20 lat.

Farmy oczywiście jednak powstaną. Ale….

Wybudujemy je, jednak znacznie drożej. Jeśli tak dalej pójdzie, zmuszeni będziemy ściągnąć zagranicznego operatora. Wielka szkoda, bowiem, nasze biura już udowodniły, że jednostki instalacyjne potrafimy zaprojektować, a stocznie, że wiedzą jak je wybudować. Budowa takiej jednostki wiąże się z ogromną ilością dostawców, a co za tym idzie korzysta cały tzw. „local contenet”. O korzyściach z tego płynących nie trzeba więcej mówić, są oczywiste.

Wygląda na to, że problem istnieje, gdy nie powinno być o nim mowy.

Nasz problem polega na tym, że potrafimy dużo mówić i się spotykać. W przeciwieństwie do naszych zachodnich kolegów, z tego wszystkiego niewiele wynika. Brakuje wiodącego podmiotu, który weźmie ryzyko na siebie. Jeśli budowa floty rozpoczęłaby się w odpowiednim momencie, to byłby zastrzyk dla całego przemysłu okrętowego.

Co mogłoby branżę przekonać do podjęcia ostatecznego kroku?

Przykładowo gdyby deweloperzy czy operatorzy, którzy realnie myślą o budowie farm, wprost zadeklarowali, że jeśli powstaną statki pod lokalną banderą, to oni z nich skorzystają. Jeśli podpisano by taki list intencyjny, to byłby świetny krok naprzód w powstaniu statków instalacyjnych w Polsce.

Dziękuję za rozmowę.

Zespół inżynierów Fem4Cad / fot. Fem4Cad



Partnerzy portalu

seaway7
aste_390x150_2023

Dziękujemy za wysłane grafiki.