• <
szkoła_morska_w_gdyni_980x120_gif_2020

Polak strażnik oceanów. „Stado delfinów” na horyzoncie przemienia się w motorówki z 80 piratami na pokładach

Strona główna Edukacja Morska, Nauka, Szkoły Morskie, Praca na Morzu Polak strażnik oceanów. „Stado delfinów” na horyzoncie przemienia się w motorówki z 80 piratami na pokładach

Partnerzy portalu

Polak strażnik oceanów. „Stado delfinów” na horyzoncie przemienia się w motorówki z 80 piratami na pokładach - GospodarkaMorska.pl

Gdy "Kapitan Phillips" bił rekordy popularności w kinach, Polacy stawali się specjalistami od ochrony statków przed piratami

U wejścia do Zatoki Adeńskiej stoi na pokładzie i obserwuje je przez lornetkę - czarne punkciki skaczą na wodzie. Przypominają stado delfinów. Jest wpół do siódmej rano. Piotr Makała, dowódca ochrony statku, akurat zaczyna wartę. Dziwi się, że zwierzęta zbliżają się z tak dużą prędkością.

Kilka sekund później "stado delfinów" przemienia się w osiem skiffów (motorówek) z 80 piratami na pokładach. Są uzbrojeni w karabiny maszynowe i granatniki RPG. Makała wydaje polecenia: sygnały świetlne, potem syreny, ochroniarze z karabinami ustawiają się na mostku. Strzały ostrzegawcze padają, gdy piraci są 300 m od statku. Kolejne sieką wodę tuż obok ich skiffów. Dopiero wtedy piraci odpływają.

Tysiąc kilometrów od Somalii

Współczesne piractwo narodziło się dwie dekady temu i nasiliło w kilku ostatnich latach.

W 2008 r. somalijscy piraci porwali liberyjski statek pod dowództwem Polaka kapitana Marka Niskiego. Nigdy dotąd nie porwano statku tak dużego ("Sirius Star" to jeden z największych tankowców, ma 330 m długości, przewoził 2 mln baryłek ropy naftowej wartości 100 mln dol.), nie dokonywano też napadów tak daleko od lądu (450 mil morskich, czyli ponad 800 km od wybrzeży Kenii). Marynarze odzyskali wolność po trzech miesiącach i zapłaceniu 3 mln dol. okupu.

W tym samym roku kraje zachodnie oraz Rosja i Chiny wysyłają na szlak z Azji do Europy swoje wojska, by zapewnić bezpieczeństwo żeglugi przez Morze Czerwone, Zatokę Adeńską i Kanał Sueski. Administracja morska USA ostrzega statki, by trzymały się w odległości ponad tysiąca kilometrów od wybrzeża Somalii.

W 2009 roku "Maersk Alabama" pod dowództwem kapitana Richarda Phillipsa płynie 440 km od lądu. Piraci zajmują statek i uprowadzają kapitana. Dopiero snajperom z oddziałów specjalnych Navy Seal udaje się zastrzelić porywaczy. To kolejny zwrot w dziejach piractwa: siły specjalne zaczęły odbijać statki. Na podstawie tych zdarzeń Paul Greengrass nakręcił przebój "Kapitan Phillips" z Tomem Hanksem.

Pociąg do żelastwa

- Film oddaje prawdziwą atmosferę. No, może reżyser przesadził z Phillipsem. Załoganci opowiadali, że był jak szczur, który chował się po kanałach - opowiada Piotr Makała. Odwiedzam go w domu w lubuskiej Wschowie, akurat ma przerwę w pływaniu.

Lat 40, ojciec dwóch dorastających chłopaków. Od dziecka ciągnęło go do wojska. Nieopodal domu było radzieckie lotnisko. Chodził tam oglądać spadochroniarzy. Wyjechał do Stanów. Wrócił do Polski w wieku 17 lat. Wkurzył się, gdy jego kumpli wezwano do wojska, a o nim zapomniano. Powołano go dopiero wtedy, gdy złożył skargę. Służył jako komandos w Lublińcu: skakał, nurkował, zjeżdżał na linach.

Chciał zostać antyterrorystą. - Powiedzieli, że kwalifikacje ich nie interesują. Kazali stanąć przy futrynie z narysowaną kreską. Mam 1,73 wzrostu, wymagane było 1,75.

Wyjechał do Anglii. Został ochroniarzem. Awansował: od speluny, gdzie dwukrotnie do niego strzelano, do ekskluzywnych klubów, w których mijał się z Rihanną, George\'em Michaelem i Lewisem Hamiltonem. Został ochroniarzem na Wembley. Poznał Davida Beckhama. Trzy razy podczas prywatnych przyjęć ochraniał angielską królową. Z bratem Micka Jaggera gawędził, jedząc kurczaka. Dobrze zarabiał.

- Problem w tym, że ochroniarze w Anglii nie mogą mieć broni. A mnie ciągnęło do żelastwa. Wypłynąłem w morze.

Chudzi i niedożywieni


Pływa od ponad dwóch lat. - Dwa lata temu Polaków w tej branży jeszcze nie było. Statki ochraniali Brytyjczycy i Amerykanie. Zarabiali mnóstwo kasy. Zresztą branża dopiero się rozwijała. Trafiłem do niej jako jeden z pierwszych Polaków. Teraz tylko w tej izraelskiej firmie, która mnie zatrudnia, pracuje ponad stu Polaków.

To prawda, że na morzu są wojska różnych krajów i patrolują szlak, a statki handlowe mogą dołączać do prowadzonych przez nie konwojów. Ale to nie wystarczy. Poza tym jak statek jest starszego typu, nie nadąża i nikt na niego nie poczeka. Firmy ubezpieczeniowe coraz częściej wymagają więc od armatorów ochrony na statkach. Na takich jak ja jest teraz zapotrzebowanie.

W każdej chwili może zadzwonić telefon i lecę na przykład do Sri Lanki. Kontrakty trwają od trzech do sześciu miesięcy. Mamy bazy w Sri Lance, Durbanie, Dubaju, Suezie, na Madagaskarze i na wielkim statku, który stoi w Zatoce Adeńskiej w okolicach Jemenu. Firmy ochroniarskie składują tam broń. Pobieramy ją za pokwitowaniem i wsiadamy na statek, który mamy ochraniać. Po tygodniu, dwóch, gdy niebezpieczeństwo mija, przesiadamy się na następny.

Wypatrujemy zagrożenia. Jak 600 mil [ponad 1100 km] od lądu widzisz małą łódeczkę, to nie mogą być rybacy. Współczesny pirat jest czarnoskóry, chudy, niedożywiony. Każdy jest rybakiem, ale nie każdy rybak jest piratem. Piraci nie wyruszają w tak daleki rejs, żeby wracać z pustymi rękami. Za wszelką cenę będą próbowali wejść na statek. Jakikolwiek. Jak na jednym odstraszy ich ochrona, spróbują z następnym.

Gdy pojawi się zagrożenie, marynarze zamykają się w cytadeli za podwójnymi pancernymi drzwiami, kapitan na mostku podejmuje decyzje. Ja pośredniczę między nim a moim zespołem. Niektórzy kapitanowie nie wiedzą, co robić, i dają nam wolną rękę. Jeśli napastnicy nie reagują na ostrzeżenia, strzelamy w powietrze, w wodę, w silnik ich łodzi, wreszcie do nich. Nie żeby zabić, ale by powstrzymać ich przed atakiem. Akcję nagrywa się kamerami, żeby mieć dowód, że działało się zgodnie z przepisami.

- A gdy piratów nie uda się odstraszyć i wedrą się na statek?

- Wtedy nie próbujemy walczyć. Wszyscy ukrywamy się w cytadeli. Czekamy, aż przypłynie wojsko - chociaż nie dzieje się to tak szybko jak w filmach - i zrobi porządek. Na moich statkach jeszcze się to nie zdarzyło.

Zbawcy mórz

W 2011 r. zostaje porwany niemiecki frachtowiec "Beluga Nomination". Na jego pokładzie płynie kilkanaście luksusowych jachtów i motorówek. Kapitanem znów jest Polak - Piotr Budzynowski. Podczas nieudanej próby odbicia przez patrolujących ocean żołnierzy z Danii i Seszeli piraci rozstrzeliwują dwóch marynarzy. Trzeci tonie, gdy próbuje uciekać ze statku. Pozostali odzyskują wolność dopiero po wpłaceniu okupu - 5 mln dol. W tym samym czasie piraci porywają na Morzu Arabskim jacht "Quest" i zabijają czworo opływających świat amerykańskich żeglarzy. Media podają, że w rękach piratów jest już 40 statków i około tysiąca zakładników.

W 2011 r. pada rekord - na całym świecie notuje się 544 zgłoszone pirackie i rabunkowe napady na statki. Większość w okolicach Somalii.

Somalijczycy nie lubią nazywać się piratami, bo w islamie piractwo to grzech. Wolą - jak pisał dziennikarz "Gazety Wyborczej" Adam Leszczyński - mówić o sobie "zbawcy mórz".

Depresja zawodowego ciecia

Jadę nad Bałtyk na szkolenie dla ochroniarzy statków. Rozmawiam z instruktorami, doświadczonymi ochroniarzami i kandydatami.

Paweł Adamczewski (imię i nazwisko zmienione, lat 27, na razie bezdzietny, mieszka niedaleko Poznania; zanim został ochroniarzem na statkach, przez kilka lat służył w Legii Cudzoziemskiej: walczył z przemytnikami i likwidował nielegalne kopalnie złota w dżunglach Ameryki Południowej - w czasie jednej akcji zginęło dwóch jego kolegów, ochraniał Gujański Ośrodek Kosmiczny w Gujanie Francuskiej i pogranicze z Somalią w Dżibuti): - Gdy byłem dzieckiem, moją ulubioną zabawą było budowanie bunkrów. Nie wiem, skąd mi się to wzięło, ojciec był rolnikiem, teraz jest dozorcą w szkole, bardzo spokojny człowiek. Chciałem zostać policjantem, ale z tatuażami nie brali. W Legii szkoliłem się do wyjazdu na wojnę w Afganistanie, ale w końcu mojej kompanii nie wysłali. Wróciłem do Polski i ktoś opowiedział mi o piratach.

Statki, na których ochroną dowodził Robert Zieliński (lat 45, mieszka pod Warszawą, żonaty, 17-letni syn), piraci atakowali już cztery razy. Raz marynarzom pomogła w ucieczce gęsta mgła. Innym razem wystarczyła demonstracja broni. Dwa razy - najpierw 40 mil morskich (ok. 74 km) od wybrzeża Somalii, a potem w drodze z Durbanu do Dubaju - doszło do wymiany ognia.

Był żołnierzem zawodowym, ochraniał granicę z Czechami. Potem ochroniarzem osobistym na Bliskim Wschodzie i w Ameryce Południowej. W Kolumbii został nawet ostrzelany. - W mojej rodzinie od paru pokoleń wszyscy mężczyźni byli leśnikami, ja też skończyłem szkołę leśną. Ale dziadek służył w AK. To po nim chyba to mam.

Piotr Zawada (nazwisko zmienione, lat 30, prawnik, pracował jako zawodowy nurek i konsultant ds. bezpieczeństwa w ogarniętym wojną domową Sudanie Południowym oraz Ugandzie; jeździł w konwojach w krajach wysokiego ryzyka; pływa jako ochroniarz statków i szkoli przyszłych ochroniarzy; jego żona jest pirotechnikiem, mają dwoje dzieci): - Wychowałem się w środowisku weteranów wielu wojen. Od kombatantów II wojny światowej po afrykańskich najemników. W Stanach Zjednoczonych poznałem weteranów wojny wietnamskiej. Dzięki moim kontaktom wiele ciekawych historii znalazło się na łamach magazynu "Komandos". Mając 18 lat, przeszedłem pieszo szmat Sahary.

Maciej Lewandowski (nazwisko zmienione, lat 31, mieszka w Warszawie, ma żonę, nie zamierzają mieć dzieci) nazywa siebie "zawodowym cieciem". - Marzyłem, żeby zostać doktorem historii i opowiadać studentom o kolczugach, ale oblałem egzamin na studia. Ciągnęło mnie do harcerstwa, ale nie lubię musztry i drylu. Skończyłem jako ochroniarz lotniska, gdzie największym zagrożeniem są pijani i agresywni pasażerowie. Raz wyciągnąłem broń. Nie zdążyłem nawet wyprostować ręki i musiałem się tłumaczyć. Od kilku lat żyję jak w "Dniu świra". Powiedziałem żonie: "Albo skończę w depresji jako ochroniarz w Biedronce, albo będę się rozwijał". Zapożyczyłem się u rodziny i zapisałem na kurs Maritime Security Operative.

Wojciech Maj (lat 30, mieszka z dziewczyną i jej córką we Wrocławiu) jest logistykiem. Od lat pracuje za biurkiem w firmie spedycyjnej. - Harcerstwo, dużo patriotyzmu, zasad, historii - to mnie ukształtowało. Zapisywałem się do drużyn obronnych, na szkolenia paramedyczne i taktyczne, pasjonował mnie survival, chodziłem na strzelnicę i wędrowałem zimą po Tatrach. Chciałem iść do wojsk desantowych, ale zachorował ojciec i trzeba było pomagać matce. Dopiero teraz przyszedł czas na spełnienie powołania.

Bardziej boję się samolotu

- Czujecie strach?

- Raczej mam poczucie niewiadomej. Największy stres jest przed wyjazdem. Z reguły się nie rozklejam, żona zawsze płacze. Bardziej niż pracy na statku boję się samolotu. Albo w lokalu: siedzę z żoną na kolacji, a głowa chodzi mi dookoła. Wszędzie szukam zagrożeń, sprawdzam wyjścia ewakuacyjne. Nawyk (Piotr Makała).

- Z początku było podniecenie. Szczególnie gdy na horyzoncie pojawiała się jakaś motorówka. Zawsze kiedy zbliżamy się do Somalii, liczę, że wreszcie się to przydarzy. Ale przydarzyć się nie chce. Nuda. Moja dziewczyna zdała sobie sprawę, jak może wyglądać moja praca, dopiero wtedy, gdy obejrzała "Kapitana Phillipsa". Gdy dopada ją stres, sprząta. Gdy jestem na morzu, sprząta codziennie (Paweł Adamczewski).

- Trzeba mieć świadomość, że pracuje się w miejscach, gdzie życie ludzkie nie ma żadnej wartości. Warto mieć więc uporządkowane sprawy finansowe i prawne, żeby nie zostawić rodziny z problemami. Ale według mnie największe zagrożenia to brak higieny, pasożyty, no i własna głupota (Piotr Zawada).

- Na wojnie są: kontyngent, koalicja, cała logistyka, pomoc medyczna. Na statku skazani będziemy tylko na siebie (Wojciech Maj).

- Bardziej się boję chorób, lubię dbać o zdrowie. Będą do nas strzelać, to i my będziemy. Zobaczymy, kto jest lepszy (Maciej Lewandowski).

- Syn ma 17 lat i uważa moją pracę za wielką przygodę. Żona mówi, że chce wiedzieć wszystko. Ale lepiej, żeby nie wiedziała. Nie zabrałem jej na "Kapitana Phillipsa". Ale w porównaniu z pracą w dżungli to pestka. Nikt nie zaatakuje cię znienacka, nie wystrzeli zza drzewa. Zagrożenie widać na horyzoncie. Jest czas na reakcję, przygotowanie się i odparcie ataku (Robert Zieliński).

- Robota typowo policyjna. Jak przekroczymy uprawnienia, możemy ponieść konsekwencje. Dlatego bandziory nie garną się do tego. Trzeba mieć zaświadczenie o niekaralności i za mało płacą jak dla nich, w nielegalny sposób zarobią dużo więcej. Tylko Rosjanie nie mają sentymentów i zdarza się, że nie przestrzegają procedur. Zabijają piratów albo zostawiają na środku oceanu na pewną śmierć (Piotr Zawada).

Żyje się dostatnio

Polscy ochroniarze zarabiają za miesiąc pracy na morzu od 1,8 tys. (początkujący) do 3 tys. dol. (dowódcy).

Mówię Piotrowi Makale, że bezpieczniej, bardziej opłacalnie i łatwiej byłoby malować płoty w Norwegii albo zbierać tulipany w Holandii. - Mam rodzinę w Miami. Tam też mógłbym więcej zarobić. Nie chcę. Umiem strzelać i znam się na bezpieczeństwie. To samo inni: czy człowiek, który spędził kilkanaście lat w wojsku i na wojnach, będzie zrywać tulipany? Coś go ciągnie do ryzyka. Spokojnie nie potrafi żyć.

- Czasami nie ma mnie w domu pół roku. Ile zrobię sobie przerwy, zależy ode mnie. Zdarza się, że firma proponuje powrót na morze już po dwóch tygodniach. Nie zawsze wypada odmówić, wiadomo, jakie czasy. Ale żyje nam się dostatnio. I myślę, że dopóki nie skończę 55 lat, nie zrezygnuję z tej roboty (Robert Zieliński).

- Nie mamy dzieci i dużo z pensji odkładamy. Ziemia już jest, zamierzamy budować domek. A jak pojawi się dziecko? Nie zrezygnuję z tej pracy. Pozwala na szlifowanie języka, ciekawe podróże. Nigdy nie byłem na wakacjach. No, może raz: kilka dni w Kołobrzegu. Teraz byłoby nas stać, mógłbym zostać na Sri Lance, dziewczyna by doleciała. Powylegiwalibyśmy się na plaży. Ale ona boi się latać samolotem. Mówi, że wystarczą moje opowieści (Paweł Adamczewski).

- Mam dwa kredyty, dom do skończenia. Pieniądze się przydadzą (Maciej Lewandowski).

"Większość z nas nigdy nie mogłaby sobie pozwolić na spędzenie wolnego czasu na plażach Sri Lanki lub Madagaskaru i popijanie rumu w towarzystwie czekoladowych piękności, które nie znają słowa nie " - napisano w tekście reklamującym szkolenia na łamach internetowego magazynu militarnego "Frag Out!".

Tylko Polacy wskakują do wody

Trzeba znać angielski, przejść testy psychologiczne, a także przebiec 3 km, zrobić trochę pompek, podciągać się na drążku i mieć ponad 50-proc. celność w strzelaniu (pod Gdynią kwalifikujący do pracy izraelscy komandosi odrzucili jednego kandydata, bo nie spodobała im się jego osobowość, drugi odpadł przez nieznajomość języka, kolejny przez kontuzję kolana, dwóch przez niewystarczające umiejętności obchodzenia się z bronią; większość czeka na pierwszy kontrakt). Coraz częściej pracodawcy z USA, Wielkiej Brytanii czy Izraela wymagają też 5-tniego stażu w wojsku. A wielu polskim żołnierzom kończą się właśnie zawierane po 2000 r. 12-letnie kontrakty. Wielu szuka pracy na morzu. Stajemy się najliczniejszą siłą roboczą w walce z piratami (ostatnio przybywa też Rosjan, Filipińczyków, Hindusów, Bułgarów, Ukraińców).

- Świat wie, że jesteśmy bojową nacją, lepiej od innych strzelamy, górujemy nad nimi taktyką. Inni ochroniarze spędzają miesiące na statkach i nie wykąpią się w oceanie, bo boją się rekinów. Tylko Polacy wskakują do wody. Jedni nazywają to głupotą, inni odwagą (Piotr Makała).

- Z Polaków pracujących w tej branży możemy być dumni. Mówi się: "Polak profesjonalista". Diabeł tkwi nawet w szczegółach: wchodzi kapitan, a nasi chłopcy zawsze wstają, mimo że nie mają z nim stosunku służbowego (Piotr Zawada).

Piraci się zbroją

Jak dotąd piratom nie udało się opanować ani jednego statku, na którym płynęła uzbrojona ochrona. Za to zasięg ich grasowania się zwiększa. Ci z Somalii dopływają aż do Sri Lanki. Piractwo rozwija się też po drugiej stronie Afryki, u wybrzeży Nigerii, na Morzu Południowochińskim i w Ameryce Łacińskiej, zwłaszcza koło Wenezueli. - Zbroją się. Używają mocniejszych silników. Możliwe, że wkrótce atakować będą nie dwoma skiffami, ale piętnastoma. Wtedy nie wystarczą nam czteroosobowe zespoły i lekka broń - uważa Makała.

Branża chłonie więc Polaków jak gąbka.


Autor: Mirosław Wlekły

 

Źródło:
Gazeta Wyborcza

Partnerzy portalu

Dziękujemy za wysłane grafiki.