• <
Kongres Polskie Porty 2030 edycja 2024

Oko w oko z Michałem Weselakiem (wywiad)

ew/pya.org.pl

30.03.2020 12:25 Źródło: własne

Partnerzy portalu

Oko w oko z Michałem Weselakiem (wywiad) - GospodarkaMorska.pl

Co ma wspólnego samotna żegluga z okresem kwarantanny? Jak sobie radzić z samotnością? Jak żyć na ograniczonej przestrzeni? Na te pytania odpowiadają polscy żeglarze oceaniczni w cyklu wywiadów PZŻ. Dzisiaj poznajcie opinię Michała Weselaka, uczestnika regat Mini Transat.

Człowiek z natury jest istotą społeczną. Jak rodzi się decyzja o samotnym rejsie?

Powiedziałbym nawet, że jest stworzeniem stadnym. Osobiście bardzo lubię ludzi i ich towarzystwo, w grupach czuję się dobrze i komfortowo. Moja osobowość zdecydowania skłania się w stronę ekstrawertyzmu,natomiast również cenię sobie chwile, kiedy jestem sam. Jestem w stanie odetchnąć głębiej, spojrzeć na rzeczywistość szerzej i pomarzyć jeszcze wyżej. Uważam jednak, że większość decyzji o żeglowaniu w pojedynkę umotywowana jest sprawdzeniem siebie i rzuceniu sobie wyzwania. Żeglarze chcą podnosić swoje kompetencje, ale i przesuwać granice. Okazuje się, że masz chęć na takie żeglowanie, a przede wszystkim predyspozycje. Zaczynasz to robić i masz na to dwa sposoby. Z jednej strony możesz żeglować w regatach, gdzie walczysz z żywiołami, wiatrem i morzem, z czasem i innymi zawodnikami, którzy chcą szybciej dopłynąć do mety. Tak jak to powiedział kiedyś Radek Kowalczy: „małymi krokami wchodzisz na kolejne etapy…”. Zaczynając od tych krótkich regat, np. Memoriał L. Teligi w Gdyńskim Gryfie, potem w Bitwie o Gotland. W dalszym ciągu stawiasz sobie kolejne wyzwania, jak Mini Transat, a potem Vendée Globe. Z drugiej strony możesz przekraczać swoje granice walcząc ze sobą i z żywiołami organizując samotne rejsy dookoła świata. Tu na myśl przychodzi mi Irlandczyk Chay Blyth, który rzucił sobie największe znane mi wyzwanie żeglarskie. Otóż ten człowiek opłynął świat w pojedynkę bez zatrzymywania się w portach pod wiatr. I w moim przypadku ta motywacja wiązała się z rzucaniem sobie coraz większych wyzwań, wyższych celów i pokonywania własnych granic.

Na pewno zdarzają się kryzysy pogodowe / techniczne, ale czy zdarzają się kryzysy mentalne w samotnym rejsie?


Takie kryzysy są wpisane w samotne rejsy, a w szczególności w regaty. Oczywiście im dłuższe regaty, tym więcej kryzysów, im ważniejsze regaty, tym kryzysy są bardziej dotkliwe i mogą być wywołane przez małą iskrę. Podczas moich regat Mini TRANSAT, kilka razy miałem duże spadki formy psychicznej. Od małych rozterek po te duże kryzysy, gdy człowiek płacze i jest bezsilny wobec natury. W krótkich regatach, gdzie po dniu żeglowania wracasz na ląd, gdzie możesz umyć się, wyspać i zregenerować siły, nie odczuwasz dotkliwych kryzysów. W większości panujesz nad sobą i swoimi emocjami. W takich regatach jesteś całkowicie skoncentrowany na jednym elemencie - „tylko” na szybkim i sprawnym żeglowaniu, bo wiesz, że za 5 lub 10 mil masz port – czujesz się bezpieczniejszy. W większości kryzysy, jak to nazwałeś, spowodowane są właśnie problemami technicznymi. Im dłuższe regaty, tym więcej elementów, których musisz dopilnować, zwracać uwagę i kontrolować. Presja jest ogromna, zabierasz ze sobą zamiary i oczekiwania. Wiesz, że na lądzie zostali fani, kibice, sponsorzy i partnerzy oraz „specjaliści od wszystkiego” . Na regatach kilka razy płakałem, wściekałem się i przeżywałem doły emocjonalne. Powody były różne awarie, pogoda, wiatr, moje błędy, tęsknoty za rodziną, wyczerpanie fizyczne oraz świadomość przebywania w obcym środowisku na środku Atlantyku. Jak widzisz, żeglowanie w pojedynkę wymaga nie tylko umiejętności i kompetencji, lecz również wysokiej odporności na stres i przeciwności losu.

Jak sobie z nimi radziłeś / radziłaś? Czy są techniki, które można wykorzystać?

Na początku mojego przedsięwzięcia miałem zamiar rozpocząć współpracę z psychologiem sportowym. Jednak na to zabrakło budżetu. Na pewno takie konsultacje pomogłyby mi prowadzić projekt z mniejszym obciążeniem psychicznym. Mój sposób radzenia sobie z gorszymi dniami jest dość prosty. Jestem w pełni świadomy, że kryzysy pojawią się, czy to spowodowane awariami i problemami technicznymi, czy to spowodowane moim stanem psychicznym. Wiem, że pojawią się i nie walczę z nimi, jak najszybciej przyznaję się do nich i daje im upust. Kiedy chcę płakać, to płaczę. Kiedy chcę krzyczeć, to krzyczę, choć bardzo tego nie lubię. Kiedy mam dylemat moralny, że poświęcam żeglowaniu więcej czasu niż rodzinie i bliskim, to przyznaję temu rację. Chcę jak najszybciej wyczerpać pokłady tych uczuć i to jest pierwsza faza. Druga faza została zainspirowana przez Bartka Czarcińskiego. W jednej bardzo trudnej dla mnie sytuacji powiedział - nie drepcz w miejscu. To skłania mnie od działania, no i wierz mi, że kilka razy słyszałem jego głos na oceanie, który to właśnie mówił. Trzecią i ostatnią fazą jest „Łap Mile”. To słowo klucz, które powtarzam pod nosem, a czasami i krzyczę zawsze wtedy, kiedy brakuje mi determinacji. Odnajduję w nim synonim do takiego stanu, kiedy jesteś pewny, skoncentrowany, opanowany, zdeterminowany i silny. I wracam do pracy na pokładzie.

Choć rejs jest wymagający fizycznie, na pewno w większości czasu się siedzi. Czy nie cierpi na tym ogólna kondycja ciała? Jaką masz radę dla osób, które też teraz są skazane głównie na siedzenie?

Na moim statku mam 6.5 metra pokładu. Z tego wykorzystuję 2 metry. Na dziób nie chodzę, bo to psuje trym jachtu. Nie sądzę by istniał złoty sposób na utrzymanie odpowiedniej kondycji zwłaszcza na małych jachtach. Po pierwszym etapie Mini Transat, gdy byłem na Wyspach Kanaryjskich czułem duże zmęczenie. Nawet po krótkim spacerze lub wyjścia do sklepu mięśnie stóp, a szczególności brzuchaty łydki, podkolanowy i dwugłowy uda, bardzo szybko męczą się, a po dłuższym marszu po prostu bolą. Przepłynąłem Atlantyk w 17 dni i każdego dnia, co kilka godzin robiłem 10 – 20 przysiadów, rozciągałem mięsnie i wymachiwałem nogami na wszystkie strony. Po mecie na Karaibach czułem się o wiele lepiej niż na Kanarach. Jedynym problemem był Achilles, szybko męczył się i bolał po dłuższym chodzeniu.

Jak racjonalizować zapasy żywności i uniknąć zaopatrywania się ponad miarę, aby nie musieć wyrzucać przeterminowanej żywności?

Mój statek gotowy do regat waży ok 760 kg. A zbudowany jest w całości z włókna węglowego. Dla żeglarza regatowego waga stanowi bardzo istotny element układanki, więc zaopatrywanie się ponad miarę nie wchodzi w grę. W tym wypadku nowoczesna technologia pozwala nam na zabranie dwóch typów żywności liofilizowanej i sterylizowanej. Sterylizowany posiłek to taki, który wystarczy tylko podgrzać, zawiera w sobie wszystkie składniki + wodę, – co jest ciężkie. Ja zdecydowałem się na żywność liofilizowana polskiego producenta LYO Food. Panie z kieleckiej firmy robią wyśmienite posiłki i z pełną premedytacją, zażartością i odpowiedzialnością polecam produkty tej firmy. Termin przydatności do spożycia to teoretycznie 3 lata, jednak w praktyce może być o wiele dłuższy. Wracając do wagi to jednodniowe pełne wyżywienie składające się ze śniadania (owsianka, kompot), obiadu (pomidorowa, strogonow, owoce) i przekąski (dwa batony, owoce, wołowina, kompot) ważą jedynie 596 gram i zawierają 2400 kcal. A do gotowania zużywamy ok 1-1.5 litra wody. Takich zestawów zabrałem ze sobą 14. Codziennie jadłem pełny zestaw nawet, gdy było ciepło i nie miałem apetytu. Zawsze musiałem mieć zapas energii w sobie do działania w przypadku awaryjnej sytuacji lub pogorszenia się pogody. By uzupełnić dietę jeszcze na początku regat miałem ze sobą owoce – banany, pomarańcze i jabłka, które najdłużej zachowują świeżość. Teraz nie wyobrażam sobie dłuższych regat bez takiej żywności. Jest to najszybszy i najprostszy sposób na odżywanie na morzupodczas wyścigu. Niewykorzystane jedzenie posłuży w kolejnych regatach. Jednak w moim przypadku miałem o dwa zestawy za mało – przez moją obsesję na punkcie wagi zabieranych zapasów. W tym wypadku jadłem mniej, a z kompotów które mi zostały robiłem gęsty kisiel.

Partnerzy portalu

taurus_sea_power_390x100_gif_2020

Dziękujemy za wysłane grafiki.