• <

Jacht Crystal z wizytą na Wyspie Kokosowej w ramach rejsu dookoła świata

ew/pya.org.pl

05.06.2019 08:16 Źródło: własne
Strona główna Przemysł Jachtowy, Turystyka Morska, Żeglarstwo Morskie Jacht Crystal z wizytą na Wyspie Kokosowej w ramach rejsu dookoła świata

Partnerzy portalu

Jacht Crystal z wizytą na Wyspie Kokosowej w ramach rejsu dookoła świata - GospodarkaMorska.pl

Kapitan Michał Palczyński i Ola Rapp na jachcie S/V Crystal już od ponad roku są w trakcie okołoziemskiego rejsu, objętego patronatem honorowym Polskiego Związku Żeglarskiego. Po przepłynięciu w lutym Kanału Panamskiego, teraz eksplorują kraje Ameryki Środkowej. W drodze z Kostaryki do Ekwadoru odwiedzili zagubioną na Pacyfiku Wyspę Kokosową. Leży ona 300 Mm na południowy zachód od wybrzeży Kostaryki i jest częścią tego pięknego kraju. Poniżej przedstawiamy krótką relację o tym jak dostać się na wyspę, o formalnościach z tym związanych oraz co ciekawego można zobaczyć na miejscu.

Isla del Coco - dlaczego warto płynąć tak daleko?

Ilsa del Coco to największa na świecie niezamieszkała wyspa, która otoczona jest krystalicznie czystą wodą otwartego Pacyfiku. Jest odwiedzana przez ogromne ilości rekinów młotów, żarłaczy białych, srebrnych oraz gigantycznych rekinów wielorybich. Pod wodą znajdziemy sporo rafy, pełnej płaszczek i najróżniejszych gatunków kolorowych rybek. Wszystko to powoduje, że jest to absolutny światowy top jeśli chodzi o nurkowanie.

W dalekiej przeszłości chętnie zaglądali tu piraci (m. in. Sir Francis Drake) i wierzy się, że został tu ukryty "Skarb Limy". Na poszukiwania wydano do tej pory dziesiątki milionów dolarów, jednak skarbu nie odnaleziono. Obecnie ze względu na park narodowy, dalsze poszukiwania są zabronione.

Przyroda wyspy Coco zainspirowała Roberta Louisa Stevensona do napisania noweli "Wyspa Skarbów", a akcja filmu Stevena Spielberga "Jurassic Park" dzieje się także tu.

- Ponieważ bardzo lubimy takie leżące na uboczu perełki, Wyspy Kokosowej nie mogło zabraknąć na trasie naszego rejsu dookoła Świata - mówi Michał Palczyński, kapitan jachtu Crystal

Park Narodowy = dużo formalności

Od 1978 roku na wyspie znajduje się park narodowy. Trzeba więc mieć specjalne pozwolenie, żeby tam popłynąć. W ostatnich latach przepisy zostały tak zaostrzone, że potrzeba miesiąca w Kostaryce i notariusza na załatwienie wszystkich formalności. Dla nas było to po prostu niemożliwe.

Na szczęście niektóre z raportów jachtów, które odwiedziły Koko mówiły, że jeśli płynie się z Kostaryki to strażnicy parku przymykają oko na pozwolenie. Nie pozostało nam nic innego jak sprawdzić, czy jest to prawda. W najgorszym wypadku nie zostaniemy wpuszczeni i zrobimy 300 mil więcej po oceanie...

Kto nie ryzykuje ten nie wygrywa

Sprawnie załatwiliśmy formalności wyjazdowe z Kostaryki i w piątek (SIC!) 3-go maja podnieśliśmy kotwicę w Golfito i wraz z załogą wzięliśmy kurs na otwarty Pacyfik. Maj w tej okolicy jest początkiem pory deszczowej i niesamowite jest jak punktualna może być pogoda. Przez dziesięć dni żeglugi w Kostaryce, w drugiej połowie kwietnia, mieliśmy cały czas słoneczną i suchą pogodę. Kiedy zaś wypłynęliśmy z Golfito niebo nad oceanem było czarne i mimo dnia widać było liczne wyładowania atmosferyczne. Nasza droga na Coco zapowiadała się dość wyboiście.

Osobiście bardzo nie lubię takich zmiennych warunków (zresztą kto lubi?), kiedy to większość czasu nie wieje prawie nic, żeby potem przez 30 minut wiać z siłą 30 węzłów. Taką właśnie mieliśmy pierwszą, najbardziej niespokojną noc z całego przelotu. Potem burze trzymały się trochę dalej, jednak w ciemności silne wyładowania były widoczne cały czas. Poza krótkimi silniejszymi porywami wiatru wiało raczej słabo lub bardzo słabo i niestety połowę czasu płynęliśmy na silniku.

Kotwiczenie i krystaliczna woda

Wyspa Coco leży na szerokości 5° 30’N i większą cześć roku przewalają się przez nią ciężkie deszczowe chmury. Kiedy dopływaliśmy było podobnie. Mimo, że Coco jest wysoka na 600 metrów, to dała nam się zobaczyć dopiero z odległości około 5 mil.

Zgodnie z locją, ze względu na południowe rozfalowanie, kotwiczy się na północnym skrawku wyspy w Zatoce Chatham. Jak przypłynęliśmy stały w niej dwa około 30 metrowe stateczki nurkowe. Kiedy przepływaliśmy blisko rufy jednego z nich okazało się, że wśród nurków jest Polak, który wypatrzył naszą polską banderę. Jesteśmy naprawdę wszędzie.

Pierwsze, co rzuciło nam się w oczy, to krystaliczna przejrzystość wody. Już przy głębokości kilkunastu metrów na dnie było widać dosłownie każdy najdrobniejszy szczegół. Woda przy Coco ma prawie przejrzystość szkła. Dno w większej części jest tu pokryte rafą koralową i zajęło nam z pół godziny, żeby znaleźć wystarczająco duży placek czystego piasku i na nim rzucić kotwicę. Wszystko po to, żeby nie niszczyć rafy. Już podczas manewrów zainteresowało się nami kilka większych rybek, w tym metrowy rekin rafowy. I tak po niecałych trzech dobach żeglugi i pokonaniu 340 mil dotarliśmy wreszcie na słynną Isla del Coco.

Pierwsza kąpiel i spotkanie ze strażnikami

Od razu po śniadaniu wyskoczyliśmy z Waldkiem za burtę na podwodny rekonesans. Podwodny świat wyglądał imponująco. Dookoła nas rozciągała się rafa koralowa, było sporo ciekawskich kolorowych rybek, a przy dnie gdzieniegdzie kręciły się rekiny rafowe. I to wszystko przy zupełnie zachmurzonym niebie! Przy słonecznej pogodzie to musi być zupełny odlot.

Sielanka została przerwana brutalnie przez przybycie strażników parkowych, którzy początkowo wyrażali się w mało przyjaznym tonie. Na dzień dobry kazali nam wyskakiwać z wody i oskarżyli o zniszczenie rafy kotwicą. Jednak po wyjaśnieniach zauważyli, że nasza kotwica leży sobie grzecznie w piaseczku z dala od jakichkolwiek koralowców. W tym momencie troszeczkę złagodnieli. Mimo to kazali nam podnieść kotwicę i przestawić się kawałek dalej na bojkę.

Kiedy to zrobiliśmy zacumowali do nas swojego RIBa (szybka dmuchana łódź z plastikowym dnem) i weszli na pokład.

Pozytywne zaskoczenie

Już po kilku pierwszych zdaniach wiedzieliśmy, że jest dobrze i nas nie wyrzucają. Ton rozmowy również stawał się coraz bardziej przyjazny. Okazało się, że brak pozwolenia nie jest żadnym problemem, a dzięki temu, że przypływamy z Kostaryki to możemy zostać na wyspie. Panowie puścili nam film instruktażowy, o tym jak się powinniśmy zachowywać. Następnie kupiliśmy bilety wstępu do parku. Trzeba przyznać, że Kostarykańczycy wysoko cenią obcowanie z przyrodą na Coco. Za jacht, cztery osoby mogące pływanie z maską i rurką bez butli (za pływanie i nurkowanie są dodatkowe, różne opłaty) zapłaciliśmy 280 dolarów amerykańskich. I to za jedyne 24 godzinny postoju. Czas było zacząć eksplorować wyspę!

W tropikalnym buszu

Kiedy tylko strażnicy odjechali zaczęliśmy szykować się na wycieczkę. Postanowiliśmy zacząć od dłuższego spaceru, a kąpielom oddać się po powrocie i następnego dnia rano. Podczas naszej pieszej wędrówki doszliśmy do sąsiedniej Zatoki Wafer, gdzie siedzibę mają strażnicy i z powrotem. Po drodze kąpaliśmy się w zagubionej w dżungli, słodkiej sadzawce.

Wyspa jest bardzo szczelnie przykryta zieloną kołderką. Nie ma praktycznie skrawka ziemi, czy skały, który by nie był dokładnie porośnięty. Ziemia nasiąknięta jest jak gąbka, a na całej Coco jest aż kilkadziesiąt wodospadów. Ciężko sobie wyobrazić bardziej tropikalny busz i wcale byśmy się nie zdziwili, jakby z krzaków wyskoczył jakiś zwierz rodem z Jurassic Park. Z tyranozaurów spotkaliśmy szczura, sarenki i kilka ciekawskich dzikich świnek, które podchodziły do nas bez żadnego strachu. Te dobrze znane nam gatunki zostały tu sprowadzone jeszcze w czasach pirackich.

W sumie przez nieco ponad pięć godzin przeszliśmy osiem kilometrów i całkiem nieźle się zasapaliśmy. Dobrze, że zabraliśmy porządne buty, bo ścieżka była błotnista i momentami bardzo stroma.

Pływanie z rekinami

Następny ranek mieliśmy zarezerwowany na część podwodną. Pogoda jak na Coco była super, bo zza chmur wyglądało momentami słońce. W takich momentach kolorowe ryby i rafa mieniły się bajkowo. Przy przejrzystości wody do 50 metrów mogliśmy podziwiać zupełnie inny świat. Po cichu liczyliśmy na spotkanie rekinów młotów, które niestety nie pojawiły się. Musieliśmy się zadowolić kilkunastoma metrowej długości rekinami rafowymi.

Nasze bilety wstępu były ważne tylko 24 godziny. Tak więc około godziny 11:00 przed południem zaczęliśmy zbierać się do wypłynięcia.

Najpiękniejsza wyspa świata - powiedział kiedyś o Coco Jacques Cousteau. Czy miał rację? Najlepiej przypłyńcie tu kiedyś i sprawdźcie osobiście. My odpływaliśmy zachwyceni.

Pozdrawiam serdecznie z Ekwadoru, Michał Palczyński

Partnerzy portalu

taurus_sea_power_390x100_gif_2020

Dziękujemy za wysłane grafiki.