• <
szkoła_morska_w_gdyni_980x120_gif_2020

Wszystko zaczęło się od słoika, którym chciała rzucić o ścianę. Rozmowa z Katarzyną Wajs, założycielką bloga Zonamarynarza.pl i fundacji Rodzina Marynarza

Joanna Kubik

02.01.2018 08:50 Źródło: własne
Strona główna Edukacja Morska, Nauka, Szkoły Morskie, Praca na Morzu Wszystko zaczęło się od słoika, którym chciała rzucić o ścianę. Rozmowa z Katarzyną Wajs, założycielką bloga Zonamarynarza.pl i fundacji Rodzina Marynarza

Partnerzy portalu

Wszystko zaczęło się od słoika, którym chciała rzucić o ścianę. Rozmowa z Katarzyną Wajs, założycielką bloga Zonamarynarza.pl i fundacji Rodzina Marynarza - GospodarkaMorska.pl

Założyła bloga, bo potrzebowała podzielić się swoimi doświadczeniami z kobietami, które znalazły się w podobnej sytuacji życiowej. Dziś zakłada fundację, bo wie, że rodziny marynarskie powinny wspierać się nawzajem. W rozmowie z naszym portalem Katarzyna Wajs, która prowadzi blog Zonamarynarza.pl, zdradza jak to jest naprawdę związać się z marynarzem i o co chodzi z tymi dziewczynami w każdym porcie.

Żony marynarzy potrzebują wsparcia?

Tak naprawdę chyba wszyscy potrzebujemy wsparcia. Blog powstał z mojej wewnętrznej, osobistej potrzeby. Potrzebowałam kobiet, które żyją podobnie jak ja i mogą zrozumieć pewne sytuacje, które nie do końca będą zrozumiałe dla kobiet, które mają mężów na miejscu. Poza tym zawód marynarza jest przeważnie wybierany na całe życie, związek z marynarzem jest więc takim permanentnym związkiem na odległość z czego wynikają specyficzne problemy. Dlatego połączenie sił i wymiana doświadczeń jest ogromnie cenne. Członkinie i członkowie mojej blogowej społeczności wspierają się wzajemnie. I po to ten blog istnieje. Żeby wspólnie rozgryzać problemy, które nas nurtują i razem przeżywać radości.

Pamięta Pani swój pierwszy wpis?

W pierwszym poście napisałam, że jest nas już 100 na Facebooku ( bo najpierw powstał fanpage), i że zakładamy bloga. Pierwszy autorski wpis był o słoiku, o tym, że nie mogę go otworzyć,i że w tym słoiku skumulowała się cała złość i że chętnie uderzyłabym nim o ścianę. Od tego postu minęło już cztery lata. W tym czasie wiele się wydarzyło, blog się rozrósł, zaczęłyśmy się spotykać, rozmawiać, szkolić. Całkiem niedawno zorganizowałam spotkanie, na którym gościliśmy m.in. Iwonę Guzowską, prawnika Mateusza Romowicza, z którym współpracujemy od początku, była też   psycholog, zresztą też żona marynarza. Już mieliśmy 8 edycji tych spotkań. Staram się też wychodzić do szerszej grupy odbiorców, zaprosiłam  np. Zespół Szkół Morskich z Darłowa. Były też warsztaty z psychoterapii, akceptacji i tańca, które prowadziły kobiety marynarzy .

Fanpage nie był dla Pani wystarczający, założyła Pani bloga, a na blogu też się już zrobiło ciasno.

Blog jest moim pierworodnym dzieckiem, ale potrzebuję czegoś więcej, czegoś bardziej poważnego. Do tej pory nie powstała żadna fundacja, która by pomagała rodzinom marynarzy. I nie chodzi tylko o pomoc finansową, ale pomoc informacyjną, prawną i każdą inną. Praca fundacji opierać się będzie o trzy filary. Pierwszy to będą podopieczni, czyli dzieci marynarzy, żony, ich rodziny, które znalazły się w trudnej sytuacji. Chodzi o zorganizowanie pomocy w razie np. ciężkiej choroby czy niepełnosprawności. Fundacja będzie wspierać konkretny cel, na który będziemy zbierać fundusze.

Kolejny filar to edukacja w szkołach i na uczelniach. Zamierzam wprowadzić do placówek edukacyjnych programy prorodzinne, związane m.in. z problemem wychowywania się w domu, gdzie nie ma taty.

Trzeci obszar działalności fundacji to cześć informacyjno-psychologiczna, czyli wsparcie psychologiczne dla kobiet marynarzy i dla samych marynarzy oraz informacyjo-prawna, tematycznie nakierowana na tę grupę, czyli np.  jak zorganizować sobie życie bez partnera u boku, w jaki sposób zadbać o swoją emeryturę, jak inwestować np. w nieruchomości. Fundacja będzie współpracować z kancelarią prawną, która będzie wspierać ten obszar. W ramach  tego filaru będziemy również podejmować tematy związane z aktywizacją zawodową marynarzy i ich żon, które często chcą po latach powrócić na rynek pracy a bywa, że nie wiedzą, jak to zrobić.

Kiedy wystartuje fundacja?

Fundacja ruszy w styczniu. W tej chwili powstaje jej strona internetowa i załatwiamy formalności. Zapraszam każdego, kto chce z nami nawiązać współpracę do Parku Naukowo-Technologicznego w Gdyni, gdzie fundacja będzie mieć swoją siedzibę.

Jakie wiąże Pani nadzieje z fundacją?

Odpowiem przytaczając pewną historię. Zadzwoniła do mnie czytelniczka i powiedziała, że trzeba pomóc jednej z dziewczyn namierzyć jej chłopaka, który uległ wypadkowi i nie wiadomo, gdzie  przebywał. Jej chłopak zdążył jedynie zadzwonić, że miał wypadek i że znajduje się w jednym z afrykańskich szpitali. Naszym zadaniem było znalezienie kogoś ze statku, na którym on pływał, ponieważ firma, która go zatrudniła milczała i nie chciała udzielać jakichkolwiek informacji na temat wypadku. Uruchomiliśmy akcję w internecie i w ciągu dwóch godzin znaleźliśmy jego kolegę, który skontaktował tego chłopaka z jego dziewczyną. Mam nadzieję, że fundacja będzie mogła w takich kryzysowych sytuacjach pomagać w formie bardziej formalizowanej, oficjalnej, np. występując z różnymi pismami do  ministerstwa. Chcemy być merytorycznie przygotowani do tego, żeby wspierać marynarzy i ich rodziny w różnych aspektach, a zwłaszcza  w takich „awaryjnych” sytuacjach. Będziemy tłumaczyć jak się zachować, jak działać, do kogo się udać.

Z tego co słyszę, życie z marynarzem jest niezwykle trudne.

Faktycznie łatwo nie jest. Do tego wszystkiego dochodzi taki zwykły strach o bezpieczeństwo partnera, bo na wyprawach zdarzają się naprawdę różne historie. Ta rzeczywistość marynarska może naprawdę dopiec. Nigdy tak do końca nie wiadomo, co się wydarzy. Przykładowo, mój mąż był kilkakrotnie zatrzymany w areszcie w Afryce. Za każdym razem sprawy dotyczyły braków w dokumentacji. Na szczęście zawsze wszystko dobrze się kończyło, ale nerwówka przy tym był ogromna.

Kiedy męża w domu nie ma, potrafi być nerwowo, a kiedy jest, wszystko staje na głowie?

Ciągle jest na głowie. Mąż akurat jest w trakcie szybkich kontraktów, więc ciągle jesteśmy w ruchu. Ta szybkość czasem jest bardzo denerwująca, bo trudno jest  nam cokolwiek zaplanować, wyjechać, zwyczajnie pobyć ze sobą, bez żadnych planów, wyrywania sobie każdej godziny, minuty.

Opłaca się?

Jeśli pyta Pani o finanse, to faktycznie w morze wychodzi się m.in. dla pieniędzy, które jeśli zdobyło się już jakieś doświadczenie, bywają na pewno lepsze niż na lądzie. Trzeba jednak pamiętać, że kiedy marynarz  nie wychodzi w morze, to raczej nie zarabia, że obecnie z pracą nie jest tak łatwo jak kilka lat temu, oraz o tym, że trzeba oszczędzać, bo kiedy się tego nie zrobi, na emeryturze nie ma za co żyć. To wszystko sprawia, że pensja wcale nie jest tak dobra, jak się powszechnie uważa.

A jak dzieci znoszą rozłąkę z tatą?

Wszystko zależy od wieku. Jak dzieci są małe, to one raczej ją akceptują, bo nie znają innej rzeczywistości. Jeśli dziecko ma kilka lat, to zaczyna tęsknić, pyta gdzie jest tata i często płacze. Trzeba wtedy usiąść i tłumaczyć za każdym razem gdzie jest tata, oglądać wspólnie zdjęcia, jeśli jest taka możliwość, to połączyć się z nim przez internet.  Można też zrobić coś fajnego dla taty. Natomiast nastolatkowie to już inna historia. Wiem od moich koleżanek, że dzieci  w tym wieku mogą mieć duży problem z nieobecnością ojca.    

Tęsknota w końcu wpada w rutynę?

Tęsknota jest zawsze, ale z biegiem czasu odczuwa się ją bardziej świadomie, szybciej potrafimy się regenerować. Na samym początku mojego związku, kiedy jeszcze nie miałam dzieci, tego dnia, kiedy mój mąż wypływał brałam urlop. W ogóle nie mogłam wyjść do ludzi, to był dla mnie koniec świata. Zakopywałam się wtedy w pościel, zamawiałam jakieś frytki i włączałam telewizję.  Z czasem  te dni już tak nie wyglądały. Kiedy ostatnio mój mąż wyjechał, to wsiadłam na rower i przycisnęłam 40 minut, żeby się wyżyć. Dziś zupełnie inaczej radzę sobie z emocjami.

Powrót męża to zapewne kolejny miesiąc miodowy?

Na początku na pewno tak, potem  już mniej. Kiedy mąż czy partner wraca, to niewątpliwie jest to święto całej rodziny. Trzeba jednak pamiętać, żeby szybko wrócić do codzienności, bo nie da się przez cały czas celebrować, trzeba po prostu normalnie żyć. Niemniej jednak po 12 latach bycia ze sobą, nudą u nas nie wieje i tak naprawdę cały czas coś mnie zaskakuje.

Najtrudniejszy moment w życiu żony marynarza?

Dla mnie to były porody, a właściwie to co działo się później. Bo mój mąż wyjeżdżał tuż po. Mam dwoje dzieci i w obu przypadkach miałam cesarkę, i co tu dużo kryć, było mi po prostu bardzo ciężko. Zostałam niejako przykuta do domu  i zaczęłam odczuwać mnóstwo ograniczeń, których nie miałam wcześniej. Musiałam myśleć w kategoriach samotnej matki, a nie duetu.

Jeśli chodzi o moje koleżanki „po fachu”. To wiem, że najtrudniejszymi momentami dla nich są choroby dzieci, jakieś traumatyczne momenty związane z życiem rodziny.

A jak to jest z tymi dziewczynami w każdym porcie?

Chyba kartami sim...

No tak, hasło Pani autorstwa weszło już do powszechnego obiegu.

Wymyśliłam to hasło i faktycznie żyje ono już swoim życiem. Powstała nawet raperska piosenka o karcie sim w każdym porcie. Jeśli takie powiedzonka wchodzą do obiegu i niejako walczą ze stereotypowym myśleniem, to trzeba się z tego cieszyć. A zdrady zdarzają się w wielu związkach i nie trzeba być marynarzem, żeby zdradzać. Więc nie dziewczyna, a zdecydowanie karta sim.

Dziękuję za rozmowę

Partnerzy portalu

Dziękujemy za wysłane grafiki.