Gospodarka Stanów Zjednoczonych mocniej odczuje efekty eskalującej wojny handlowej niż inne kraje na świecie – twierdzi Soren Skou, prezes A.P. Moller-Maersk A/S.

Według Skou taryfy mogą spowolnić światowej wzrost handlu o 0,1-0,3 proc., choć dla Stanów Zjednoczonych ta liczba może wynieść nawet 3-4 proc. - Byłaby to zdecydowania zła wiadomość – stwierdził szef Maerska.

Maersk transportuje około 20 proc. światowych towarów przewożonych morzem, więc znajduje się w dobrym miejscu, by ocenić skutki ceł. Szef koncernu już wcześniej krytykował decyzje Donalda Trumpa, mimo wcześniejszych zapewnień o nie mieszaniu się do polityki.

Maersk skupia się na handlu między Europą i Azją, więc obecnie jeszcze nie odczuwa skutku nałożonych ceł. Wręcz przeciwnie, popyt na przewóz towarów na tym szlaku wzrósł  o 4 procent w drugim kwartale tego roku. Skou obawia się jednak odwrócenia tego trendu, jeżeli USA obłoży cłami dobra konsumenckie.

- Pierwszą rzeczą, jaką zrobiliby amerykańscy importerzy, gdyby cła zostały nałożone na chińskie towary konsumpcyjne, byłby zakup w Wietnamie, w Indonezji lub w innych częściach Azji - powiedział Skou. - Duże konsumenckie marki w USA, takie jak Nike, mają swoje zakłady w całej Azji, więc tam przeniosłaby się produkcja z Chin – powiedział Skou.

Na rynku pojawiły się informacje, że Chiny są gotowe do przystąpienia do negocjacji z USA w sprawie handlu, chcąc uniknąć rozwoju wojny w tej sferze "na pełną skalę". Chiny wyślą do USA ministra handlu zagranicznego - Wanga Shouwena, pod koniec sierpnia. Wydawało się, że oba kraje osiągnęły porozumienie po negocjacjach w maju, ale prezydent USA Donald Trump wycofał się w umowy kilka dni później. Od czasu tych rozmów Stany Zjednoczone i Chiny przerwały kontakty, nakładając wzajemnie na importowane towary wysokie cła. Na rynkach rośnie optymizm, że napięcia na linii USA-Chiny mogą jednak złagodnieć, gdy obie strony usiądą przy stole negocjacyjnym.